sobota, 5 czerwca 2010
wizyta
Dzisiaj nasz dom rozbrzmiewał pięcioma językami. Przyjechał Edward, nasz przyjaciel z Belgii, z Franzem katechetą, od któego kilka lat temu dostaliśmy mercedesa. Bałam się trochę tej wizyty, bo dom stary, warunki takie sobie, a teraz doszło jeszcze straszliwe błoto, woda i brak drogi. Okazało się, że lęki były niepotrzebne. Wszystko potoczyło się zupełnie naturalnie. Jak byśmy znali się od dawna. Nawet nieznajomość jakiegokolwiek obcego języka tak bardzo nie przeszkadzała. Edward mówi i rozumie po polsku, Józef mówił po francusku, Jasiek i Franz na przemian po angielsku i włosku. I tak mieszając języki, troche tłumacząc trochę nie, rozmawialiśmy. Tam, gdzie jest Pan Bóg, język nie ma znaczenia. W wieczornej modlitwie byliśmy jednym kościołem. Szkoda, ze jutro rano muszą jechać dalej i nie będzie okazji być razem na Mszy świętej w Strachówce. Jesteśmy jednym kościołem, powszechnym, we Francji, Belgii, Polsce.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Co tam języki, gdy ludzie są jednego ducha :-)
OdpowiedzUsuń