środa, 25 lipca 2012

Ostatnie hiszpańskie akordy.

Dzień zaczął się wcześnie. Nasz gospodarz Jesus zabrał nas pod wygasły wulkan w pobliżu Hellin. Zwiedzaliśmy również szkołę rolniczą dla dorosłych.  Okazało się, że to szkoła, do której chodzi młodzież w wieku gimnazjalnym, licealnym i dorośli. Bardzo nowoczesny obiekt, z pięknym ogrodem i częścią socjalną - internatem.

Kolejnym etapem naszej czwartkowej wyprawy był region Mursji. To nadmorska wspólnota autonomiczna, prowincja i region historyczny w południowo-wschodniej Hiszpanii. Większość krainy poza nadmorskimi równinami pokryta jest wzniesieniami, które wchodzą w skład masywu Sierra Nevada. Stamtąd pochodzi większość hiszpańskich pomidorów i papryki. Stolicą tego regionu jest Murcia. My zmierzaliśmy do innego ważnego miasta Cartageny. Cartagena na Półwyspie Iberyjskim była miastem Hanibbala, nazwanym tak na cześć jego prawdziwej ojczyzny Kartaginy w Afryce Północnej oraz strategicznym portem i centrum administracyjnym Rzymian. Od plaży, na której spędziliśmy popołudnie, w linii prostej było tylko 80 kilometrów od Afryki.
Zwiedziliśmy port, który dziś nawiedzają liczni żeglarze. Spacerowaliśmy wąskimi uliczkami starej części miasta. Żal było opuszczać to przepiękne miejsce, ale przed nami była długa droga do domu, do... Agramon. Ostatnim akordem długiego dnia był wieczorny spacer z Jesusem po uliczkach jego wsi, krótkie spotkania z jej gościnnymi mieszkańcami oraz pożegnalna kolacja.

W piątkowy ranek trudno było się rozstać z gospodarzem, z bardzo gościnnym Agramon.
Po czterogodzinnej podróży byliśmy już Madrycie. Długo nie mogliśmy się zdecydować, czy od razu jedziemy do hotelu, czy idziemy do Muzeum Narodowego Del Prado. Wybrałyśmy z Renatą muzeum.


Nie sposób było obejrzeć wszystkiego, bo muzeum jest ogromne, a czasu było niewiele. Skupiłyśmy się na obrazach El Greco. Najbardziej podobały mi się te z ostatniego okresu jego życia, okresu szaleństwa. To było niesamowite zobaczyć oryginalne obrazy Velazqueza, Murilla, Goy, Rubensa, Rembranta. Niektóre reprodukcje tych obrazów omawiałam z dziećmi na języku polskim i na plastyce z gimnazjalistami.
Piątkowy wieczór spędziliśmy zwiedzając najstarszą część Madrytu, Plac Hiszpański. Na końcu tego placu znajduje się pomnik Cervantesa, a także bohaterów jego najsławniejszej powieści nieustraszonego Don Kichote z Manchy, jego giermka Sancho Pansy i pięknej Dulcynei. Na tym placu Francuzi rozstrzelali powstańców madryckich 1808 r., do tych wydarzeń nawiązuje słynny obraz Goyi, który oglądaliśmy w muzeum Prado. Na Plaza Mayor pochodzącego z końca XVIII w. odpoczęliśmy nieco przed ostatnim akordem naszego pobytu w Hiszpanii, hiszpańskim wieczorem w słynnej kawiarni Bochema.
To był fantastyczny tydzień. Czas poznawania innej kultury, ludzi, czas inspiracji i refleksji. Dziękuję organizatorom i współtowarzyszom tej fantastycznej, wakacyjnej przygody.


Relacja fotograficzna  tutaj

wtorek, 24 lipca 2012

Hiszpania cd

Środa. Kolejny dzień pobytu w Agramon, jak na hiszpańskie zwyczaje, rozpoczął się wcześnie. Przed nami było wiele zaplanowanych spotkań. Zaraz po śniadaniu przejechaliśmy do szkoły podstawowej w Agramon. Przyjął nas dyrektor szkoły, oprawadził po klasach, opowiedział o nauczycielach i uczniach. Do biblioteki zaczęły przychodzić maluchy na takie jak u nas odpłatne półkolonie. Kolejnym przystankiem był Instituto Cristobal Lozano w miasteczku Hellin. To szkoła, do której chodzi młodzież w wieku 12-16 lat. Nasze gimnazjum. Wizyta trochę się przeciągnęła, tak to już jest z nauczycielami, dlatego śpieszyliśmy się bardzo na umówione spotkanie w ratuszu z władzami miasta El Bonillo w regionie Castilla la Mancha.

Nieoceniony Jesus w autokarze wykorzystywał każdą wolną chwilę, aby jak najwięcej opowiedzieć nam o tym regionie. O zupełnie wyschniętej o tej porze roku kamienistej rzece Tag, którą mijaliśmy po drodze. O uprawie pszenicy, winorośli, szafranu i oliwnych ogrodach. O jaskini Montesinos. Pokazywał stada owiec, kamienne zagrody. Opowiadał z pasją i miłością do swojej małej ojczyzny i jeszcze większą do Cervantesa i „Don Kichota z Lamanchy”. Jesus z grupą przyjaciół tworzył szlak Don Kichota, który biegnie przez trzy gminy tego regionu. Zabrakło nam czasu, żeby przejść choćby jego fragment.

Burmistrz El Bonillo przyjął nas bardzo serdecznnie. Byliśmy bowiem pierwszymi Polakami, którzy przybyli do tego urokliwego miasteczka. Pan burmistrz zaprosił nas na obiad. Tylko jak wybrać danie, kiedy nie wiem, co kryje się za hiszpańską nazwą. Naszym rozterkom przyszła w sukurs kelnerka przynosząc do spróbowania wszystkie dania. Odważnie poprosiłam o chłodnik. Nie zdecydowałam się na zupę z uszami, choć podobno była smaczna. Nie wiem jak uszy, bo śmiałkowie też nie odważyli się spróbować. Z deserm poszło łatwiej.
Na rynku miasteczka doświadczyliśmy niezwykłej otwartości i gościnności. Podszedł do nas niepełnosprawny chłopiec i z uśmiechem zaczął ciagnąć w stronę kościoła. Może widział jak wcześniej odchodziliśmy zawiedzeni od zamkniętych drzwi. Okazało się, że znalazł klucze, otworzył nam świątynię i pokazał jej piękno. Stare organy, ołtarze i relikwie z krzyża Chrystusa, miejsce łaskami słynące.

W dalszą drogę ruszyliśmy z burmistrzem i lokalnym przedsiębiorcą, który zaprosił nas do siebie. Było to ogromne 1500 hektarowe gospodarstwo, gdzie hoduje 240 koni czystej hiszpańskiej krwi. Piękne. Po drodze zwiedziliśmy jeszcze największą w Europie platformę urządzeń fotowoltaiczne   przetwarzających promienie słoneczne w energię elektryczną. To dzieło trzyletniej pracy, pomysłu i uporu Jesusa.

Choć zrobiło się późne popołudnie przed nami była jeszcze wyprawa do Parku Narodowego Cabaneros, skupiska małych i większych jezior i wodospadów. To niezapomniane, przecudne widoki. Z jednej strony czerwone skały, z drugiej krystaliczna błękitna, szafirowa, zielona woda, w której „pluskało” się słońce. Patrzyłam z zachwytem, jadąc bryczką krętą drogą pnącą się w górę. Zatrzymliśmy się gdzieś nad brzegiem kolejnego jeziora, w małej kawiarni. Niektórzy poszli się kąpać. Zostałam z Jesusem prowadząc (z pomocą Ani-tłumaczki) rozmowę o Servantesie, Norwidzie, filozofii, życiu. Jeszcze mi w uszach brzmi melodia hiszpańskiego języka.
Była prawie północ kiedy siadaliśmy do kolacji w Agramon. To była długa nie kończąca się noc. Opowieści, śmiechu i śpiewu.


Fotograficzna relacja z tego dnia tutaj

poniedziałek, 23 lipca 2012

Hiszpania

Wróciłyśmy z Hiszpanii. To znaczy ja i Renata. Była to wizyta studyjno-szkoleniowa na temat „Szkoła miejscem kształtowania kreatywności i proekologicznych postaw młodzieży”. Wyjazd zorganizowała LGD Stowarzyszenie „Kapitał -Praca-Rozwój” z Siedlec. Decyzja o wyjeździe zapadła w ciągu 10 minut, właściwie w ostatniej chwili, ale ze wszech miar była słuszna. Na swoim blogu podzielę się bardziej osobistymi wrażeniami, na stronie szkoły będzie bardziej merytorycznie.

W poniedziałek na lotnisku Okęcie czekała na nas młoda, bardzo sympatyczna dziewczyna Ania. Była naszym tłumaczem. Z każdą chwilą przybywało uczestników. Cała grupa liczyła 18 osób z szefem prezesem LGD „Kapitał-Praca-Rozwój” Jarkiem Superą. Już na lotnisku, czekając na samolot próbowaliśmy się integrować zabawą w zapamiętywanie imion. Niektórzy w ten sposób rozładowywali stres przed pierwszym w życiu lotem. Lecieliśmy tranzytem przez Paryż do Madrytu. To rzeczywiście było fantastyczne przeżycie. I choć dla mnie nie nowe, to bardzo poruszające. Najpierw sam start, potem wzbijanie się ku niebu i nabieranie wysokości. Miałam szczęście, siedziałam przy oknie i mogłam patrzeć jak wszystko; domy, drzewa, miasta, ludzie i sprawy stają się małe i odległe, wprost i w przenośni. Przede mną było błękitne niebo, białe obłoki, a w dole ziemia jakby kolorowa szachownica poprzecinana wstążkami rzek. Inna w północnej części Europy, inna pod hiszpańskim niebem. Ta była głównie pomarańczowo-brązowa. Niesamowity widok dwóch wielkich rzek, które łączą się ze sobą i wpadają do oceanu, albo góry jak pognieciona kartka papieru, autostrady, które nagle znikają w górskim tunelu, ocean nie mający początku ani końca i nie wiadomo, czy to jeszcze woda, czy już niebo.

W Madrycie wylądowaliśmy o 23:00. Stamtąd jeszcze 320 kilometrów atokarem do wsi Agramon, ośrodka La Escarihuela, który na trzy dni stał się naszym domem. Gospodrzem tego niezwykłego miejsca jest Jesus Dominques Cantero. Jesus był naszym przewodnikiem, towarzyszem wypraw, dbał, aby niczego nam nie brakowało.

Wtorek rozpoczął się od hiszpańskiego śniadania. Pyszna kawa, owczy ser, bez chleba tylko długie bułki. Potem oficjalne spotkanie z władzami gminy i lokalnego LGD. Wyjazd i zwiedzanie, po polsku powiedzielibyśmy muzeum geologicznego. Byliśmy pierwszą grupą, która obejrzała interaktywną ekspozycję. Oficjalne otwarcie dopiero we wrześniu. Po powrocie chwila przerwy, którą wykorzystałyśmy na spacer. Pierwsze zdziwienie, że o 14:00 w dzień nie ma żywej duszy na uliczykach, a wszystkie okna zasłonięte są żaluzjami. Nic dziwnego było 40 stopni. Cisza, piękne domy, palmy, drzewa mandarynkowe, kwiaty, a na horyzoncie góry. Kolejne zdziwienie kiedy usiedliśmy do obiadu. Na stole ziemniaczane chipsy, orzeszki, ser, wino, a gdzie obiad? Był ale inny, bez ziemniaków, z pieczonymi warzywami, rybą i oczywiście winem. A potem jeszcze wyjście na basen (?!), odkryty oczywiście, który znajduje się we wsi Agramon (700 mieszkańców) i wieczorny wyjazd do odległego o 5 km miasteczka Hellin. Mirek, ksiądz, który był z nami chciał odprawić Mszę Świętą. Nie udało się. Spóźniliśmy się chwilkę, dzięki temu msza była po hiszpańsku z polską „Barką" na koniec. A po powrocie znowu jedzenie. Późna i bardzo długa kolacja. Niekończące się rozmowy i salwy śmiechu. I noc gwiaździsta, gorąca, piękna. (cdn.)


Relacja  fotograficzna  z wyjazdu jest tutaj.

środa, 11 lipca 2012

Osobowości

Kolejny dzień na szkoleniu. Dzisiejsze zajęcia były kontynuacją udzielania informacji zwrotnej. Ćwiczyliśmy udzielanie informacji pozytywnej i negatywnej. Większa część dnia poświęcona była omówieniu typów osobowościowych i różnic między nimi. Poznawaliśmy ich wpływ na budowanie relacji z grupą i rozwój trenera. Wykonywliśmy wiele ćwiczeń w parach, nagrywaliśmy scenki, które następnie były omawiane. Uczyliśmy się budować komunikaty do grupy w zależności od typu osobowości. Zadając sobie nawzajem, w parach pytania określaliśmy siebie. Nie było to łatwe, ale wszystko w bardzo dobrej atmosferze. Dużo pracy, ale także dużo zabawy. Świetni prowadzący, profesjonalizm na bardzo wysokim poziomie. Szkoła trenerów to bezcenne, super doświadczenie. Przede mną wiele pracy, ale także ogromna satysfakcja, że zostałąm wybrana i zaproszona do tego programu.

wtorek, 10 lipca 2012

Psychologia praktyczna


Dzisiejszy dzień był bardzo ciekawy. Dla mnie zaczął się wcześnie rano. Może wczorajsze zmęczenie, a może coś innego było tego przyczyną. Zajęcia zaczęły się o 9:00. Temat - „Nauczanie dorosłych. Jak budować relacje sprzyjające efektywnemu nauczaniu dorosłych – trening narzędzi psychologii praktycznej”. Nie będę opisywać wszystkiego, choć wszystko zasługuje na opisanie. Podzielę się tylko jedną rzeczą, która była wprowadzeniem do zajęć. Dotyczyła projekcji. Zapamiętałam i zapisałam, bo odnosi się i pasuje jak ulał do trudnych naszych relacji z członkiem rady pedagogicznej, problemu, który nie zniknął, choć przycichł na czas wakacji.

Prowadzący powiedział - „nasze głowy nie znoszą próżni informacyjnej, gdy nie ma informacji tworzymy sobie projekcję. Następnie projekcja powoduje opór, ucieczkę, konflikty. Kiedy chcemy się dogadać, trzeba zmniejszyć projekcje, czyli swoje wyobrażenia. Jedyny sposób: trzeba rozmawiać. Żeby się dogadać - trzeba się usłyszeć! Odsłanianie się - zmniejsza dystans, zasłanianie - buduje mury i zwiększa projekcję. Często fałszywą. Jakie to proste.
Zajęcia były fantastyczne.

poniedziałek, 9 lipca 2012

OK-obserwacja i Równica


Dziś zaczęliśmy od warsztatów „Ocenianie kształtujące- obserwacja”. Odpowiadaliśmy sobie na pytanie dlaczego chciałabym, aby OK – obserwacja wprowadzona była w naszych szkołach. Oglądaliśmy nagraną lekcję języka angielskiego i na tym materiale uczyliśmy się przprowadzać obserwację. To umiejętność bardzo przydatna trenerom. Popołudnie było wolne. Wybrałyśmy się we cztery (znajome dyrektorki ze studiów podyplomowych liderów oświaty na Równicę, jeden z pobliskich szczytów. Podejście nie takie znów trudne, ale trochę się zmęczyłam. Spacer i rozmowy bardzo przyjemne.
Jutro od rana zaczynamy nowy blok dotyczący ściśle pracy trenerskiej. Ciekawie jak będzie?  
A teraz jeszcze piękny zachód słońca.





niedziela, 8 lipca 2012

Szkoła letnia trenerów


Od soboty jestem w Ustroniu. Trochę mam wyrzuty sumienia, że zostawiłam rodzinę, dzieciaki i Józefa, ale może zostanie mi to wybaczone. Wszak nie dla rozrywki tu jestem, tylko po wiedzę. Uczestniczę w „letniej szkole trenerów”. Jest to pierwszy element szkoleniowy przygotowania trenerów Centrum Edukacji Obywatelskiej, którzy będą pracować z moderatorami, radami pedagogicznymi w projekcie „Wdrażanie podstawy programowej kształcenia ogólnego w przedszkolach i szkołach”, Cyfrowej Szkole i innych programach CEO.
Kilka miesięcy temu pomyślałam, że czas najwyższy zdobyć nowe umiejętności i zacząć dzielić się swoją wiedzą z dorosłymi. Stąd decyzja udziału w rekrutacji do szkoły trenerów.
Zajęcia zaczęły się w sobotę. W fajnym miejscu, znanym nauczycielom naszej szkole z innych wyjazdów. Tydzień wcześniej w Ustroniu były Iwonka, Emilia i Basia na PAP-ie, czyli Polsko Amerykańskiej Akademii Dyrektorów. W latach ubiegłych była Iza, Jadzia, kilka razy ja. Całe szklenie potrwa do czwartku. Z Jackiem Strzemiecznym poznawaliśmy „jak ludzie się uczą”, z Danusią Sterną było o strategiach oceniania kształtującego. Będzie jeszcze o nauczaniu dorosłych. Kolejne spotkania od września.

Atmosfera super, bardzo fajni ludzie, jedzenie też ekstra, no i piękne widoki. Może wieczorem dopiszę coś więcej. Tymczasem biegnę na zajęcia :)