piątek, 31 sierpnia 2012

Monte Casino, Palestrina, Castel Gandolfo i powrót do domu


Monte Cassino Środa 22 sierpnia

Dziś odrobinę dłużej spliśmy. Po dwóch tak intensywnych i męczących dniach trudno było dobudzić dzieciaki i młodzież. Zaraz po śniadaniu zapakowaliśmy się do autobusu. Cóż za zdziwienie, kiedy okazało się, że kierowcą jest kobieta i to w dodatku Polka. Przesympatyczna pani Kasia od kilkunastu lat mieszkająca we Włoszech, jeździ na turystycznych trasach. Dziś zawiezie nas, ojca Antonello i jeszcze czterech Włochów na Monte Cassino. W życiu nie widziałam tak pięknych krajobrazów. Pod czystym błękitnym niebem roztaczał się widok hen po horyzont gór u podnóża których rozłożyły się miasta i miasteczka. Droga wiła się serpentyną wokół wzgórza. Wznosiliśmy się wyżej i wyżej, aż na sam szczyt do klasztoru. Założył go w VI wieku (jak kilka innych na okolicznych wzgórzach) św. Benedykt.
W czasie II wojny światowej klasztor został zbombardowany przez aliantów, którzy myśleli, że są tam Niemcy. Ocalały tylko podziemia. W czasie bombardowania zdarzył się cud. Bomba, która upadła przy grobie św. Benedykta nie wybuchła. Ocalał grób, płyta nagrobna. Ścienne malowidła w klasztorze opowiadają o życiu świętego. W podziemu jest skała, z którą związane są dwie legendy. Pewnego dnia to klasztoru przyszedł żebrak prosząc o trochę oliwy. Jeden z braci odpowiedział mu, że właśnie się skończyła i bracia sami nie mają. Nie było to prawdą, ponieważ została ostatnia butelka. Kiedy dowiedział się o tym św. Benedykt rzucił butelkę o skałę. Ta nie rozbiła się, ale zrobiła w niej okrągłe wgłębienie. W skale jest jeszcze odcisk przedramienia św. Benedykta, który pisząc regułę zakonu opierał się o skałę.
Gdzieś na sąsiednim wzgórzu mieszkała siostra bliźniaczka św. Benedykta, która również była zakonnicą. Św. Scholastyka założyła żeńską gałąź benedyktynów, Benedyktynki. Kiedy umarła do św. Benedykta przyfrunęła gołąbica. Święty zrozumiał, że jego siostra odeszła do Boga. To oczywiście tylko legendy, ale one najdłużej zostają w pamięci.
Klasztor jest piękny, utrzymywany ze środków prezydenta Włoch, który często tam przebywa. Mieszka w nim dwudziestu ojców. Na wzgórzu uprawiają winogrona, warzywa, owoce.
Z tarasów, w oddali widać polski cmentarz.
Po zwiedzeniu klasztoru ruszyliśmy w dół w przekonaniu, że zaraz autobus skręci w drogę prowadzącą do tego miejsca. Ale pani Kasia zjechała do miasta Cassino. Zatrzymaliśmy się w ośrodku Caritas, gdzie wolontraiusze czekali na nas z obiadem. Kolejnym punktem miał być spacer w centrum miasta, ale słysząc chyba nutę zawodu i żalu w naszych głosach z powodu pominięcia cmentarza, po obiedzie z powrotem wjechaliśmy na wzgórze. W ciszy szliśmy aleją prowadzącą na cmentarz. Z daleka widać było ogromnego, białego orła, rzędy krzyży i dwie flagi włoską i polską. Po głowie natarczywie krążyły mi słowa piosenki o „czerwonych makach na Monte Casino, które zamiast rosy piły polską krew, po których szedł żołnierz i ginął lecz od śmierci silniejszy był gniew. Przeszły lata i wieki przeminą pozostały ślady dawnych dni i tylko maki na Monte Cassino czerwieńsze będą, bo z polskiej wzrosły krwi”. Trudno było opanować wzruszenie.

Zmordowani 40 stopniowym upałem, ale szczęśliwi wyruszyliśmy w drogę powrotną do Palestriny. To nie był jednak koniec programu. Po godzinnej jeździe autostradą zajechaliśmy do Parku Rozrywki w Valmontone. To był czas szaleństwa. Wszyscy rozpierzchli się po ogromnej przestrzeni. Młodzież (fantastyczna), z którą chodziłam namówiła mnie na jazdę Roll Caster kolejką pędzącą z zawrotną prędkością, obracającą fotelikami do góry nogami. Myślałam, że tego nie przeżyję. Był jeszcze zjazd łodziami do wody, górska kolejka, spadanie z wieży, pojedynek z potworami w lochach w okularach 5D na nosie. Na koniec przepiękna bajka „Mały książę” w wymiarze 5D, w sali jak planetraium. Tak bardzo było mi żal, że tego wszystkiego nie mogą zobaczyć nasze dzieci, a może kiedyś? W drodze powrotnej nie ustwało dzielenie się wrażeniami.


Relacja fotograficzna tutaj

Palestrina. Czwartek 23 sierpnia

Mogliśmy pospać do ósmej. Dziś jesteśmy w Palestrinie. Po śniadaniu z przewodnikiem poszliśmy do muzeum archeologicznego i świątyni starożytnej bogini obfitości Fortuny. I pomyśleć to miasto powstało w VII wieku przed Chrystusem, a my chodzimy po schodach i dotykamy kolumn, które pamiętają jego mieszkańców.
Idziemy mlowniczymi, wąskimi uliczkami do pałacu rodziny Barberini, w którym znajduje się muzeum. Tam najbardziej podobała mi się przepiękna mozaika opowiadająca o Egipcie, z czasów, kiedy został podbity przez Cesarstwo Rzymskie, szyszki nagrobne (przypisane mężczyznom) i kobiece głowy z pogańskich grobów przed Cesarstwem, nagrobne tablice rzymskie. 
W jednej z gablot były miniaturowe części ludzkiego ciała wykonane chyba z gliny lub innego materiału; nos, wątroba, serce, zęby itd. Po co zostały wykonane przed tysiącami lat? Otóż był to sposób na ludzkie doligliwości. Starożytni kupowali miniaturkę część swojego ciała, w której odczuwali dolegliwość i przynosili ją w ofierze do świątyni, wierząc, że bogini Fortuna ją uzdrowi. Przychodzili także do wyroczni, by poznać swoją przyszłość. Do studni, która się zachowała i którą widzieliśmy starożytni spuszczali małe dziecko. We wgłębieniach ścian znajdowały się tabliczki z wyrytym słowem. Dziecko wyciągało tabliczkę, a kapłanki wyjaśniały jej treść, która nigdy nie była oczywista.
Po obiedzie odpoczywaliśmy, pakowaliśmy walizki, przygotowywaliśmy się do pożegnalnej Mszy Świętej. W kościele Jezusa Zbawiciela byliśmy już godzinę przed mszą. Z Walentiną ćwiczyliśmy pieśni na Eucharystię. Była piękna, wzruszająca, polsko-włoska. Dziękując powiedziałam Włochom to, co leżało mi na sercu, że nie ma takich słów, żeby podziękować im za ich gościnność, otwartość, z którą nas przyjęli. Dzięki nim doświadczyłam kościoła Chrystusa, który nie ma granic, a wszyscy jesteśmy rodziną. Zabieramy ich w naszych sercach do Polski i na naszej ziemi czekamy na nich za rok.
Po uroczystej kolacji Włosi przygotowali wieczór karaoke, a nasza młodzież pokazała, że umie się wspaniale bawić.


Relacja fotograficzna tutaj

Castel Gandolfo Piątek 24 sierpnia

To już ostatni dzień. Wracamy do domu, ale jeszcze jedna niespodzianka. Włosi zabierają nas do Castel Gandolfo. Papież jest tam jeszcze na wakacjach. Zapewne nie wyjdzie i nie zobaczymy go, ale to zupełnie nie jest mi potrzebne. Wystarczy aż nadto, że zobaczyłam to miejsce, że pospacerowałam nad jeziorem, pochodziłam wąskimi uliczkami, posiedziałam w kawiarence przed balkonem, z którego w każdą środę pozdrawia przybywających turystów, pielgrzymów. Jeszcze chwilę pooddychałam gorącym powietrzem i napatrzyłam się, by na zawsze zapamiętać włoskie uliczki, włoską przyrodę, ludzi.
Samolot LOT-u wzbił się w powietrze.  Wracamy do domu.


Relacja fotograficzna tutaj

niedziela, 26 sierpnia 2012

Wyjazd z młodzieżą parafii Sulejówek Miłosna do Włoch. Watykan, Sanktuarium w Monterello


Dzień czwarty.  Niedziela. 19 sierpnia

Msza święta w parafii św Jezusa Zbawiciela. Niewiele osób, choć to niedziela. To chyba problem nie tylko polskiego kościoła, że na mszę świętą przychodzi coraz mniej ludzi. Tu 15% parafian w Polsce podobno 30%. Po mszy  jedziemy z włoskimi rodzinami samochodami i busem do najstarszego we Włoszech i jednego z najstarszych w Europie Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Mentorella. To w górach, na wysokości 1300 m npm. Widoki są przepiękne. Szkoda, że nie można tego w  uchwycić okiem aparatu. Krętą, wąską drogą dojeżdżamy na miejsce. Jest pora obiadu więc zaczynamy od pikniku, który przygotowali Włosi. Potem jest czas na spacer, zwiedzanie, śpiewanie.

Historię tego niezwykłego miejsca opowiedział nam ojciec Adam. Sanktuarium prowadzone jest przez Polskie zgromadzenie Zmartwychwstańców. W 2010 roku  obchodziło  1500 lecie chrześcijństwa, ale początki są późniejsze. W pierwszym wieku po Chrystusie, kiedy chrześciajnie byli prześladowani przez Rzym, w okolicznych górach polował na jelenie zasłużony żołnierz rzymski . W pewnym momencie między rogami jelonka ukazła mu światłość? Chrystus? Doznał głębokiego nawrócenia. On i cała jego rodzina poprosiła o chrzest. Żołnierz, jego żona i dzieci  przypłacił to śmiercią. Historia mówi, że zostali na arenie rzuceni na pożarcie lwom, ale głodne zwierzęta tylko lizały im stopy nie robiąc krzywdy. Zginęli w ogniu.  Cesarz Konstantyn Wielki kazał wybudować na tym miejscu małą kaplicę.  W V w po Chrystusie na to miejsce przybył św. Benedykt, założyciel zgromadzenia benedyktynów, patron Europy. Przez dwa lata mieszkał w grocie. Zaczął ze współbraćmi budować kościół. W XII w benedyktyni z nieznanych przyczyn opuścili to miejsce. Przez 100 lat stało zapomniane.

W 1856 r Rzym przekazał je braciom Zmartwychwstańcom, którzy przybyli tu z Paryża, z wielkiej polskiej emigracji po powstaniu listopadowym. Znaleźli się na niej wszyscy polscy wielcy; Norwid, Mickiewicz, Słowacki, Chopin.
To sanktuarium było bardzo bliskie Janowi Pawłowi II. Dwa tygodnie po kąklawe, na którym Karol Wojtyła został papieżem przybył do Mentorelli. Był to pierwszy wyjazd Papieża z Watykanu. Jan Paweł II lubił to miejsce. Często tam odpoczywał. Powstał nawet szlak papieski, droga, którą lubił chodzić.
A wieczorem wieczór pizzy. Najwytrwalsi poszli jeszcze posłuchać koncertu jakiegoś włoskiego zespołu na rynku starego miasta. Reszta poszła spać. Przed nami kolejny, długi, trudny dzień w Watykanie.



Relacja fotograficzna tutaj

Dzień piąty. Poniedziałek.  20 sierpnia

Pobudka 5:30. Jedziemy do Watykanu. Najpierw busem, samochodami do stacji kolejowej do Zapatero, potem pociągiem do Rzymu. Ciasno okropnie, jak w polskich kolejach, wszyscy zmierzają do pracy. Jeszcze miejski autobus linia 40, która dowozi nas do Watyknu. Ulica, zakręt, przejście przez pasy, parę kroków i ...odsłania się widok Bazyliki św. Piotra. Na placu jest jeszcze zupełnie pusto, nie ma turystów i pielgrzymów i może dlatego wrażenie jest niesamowite.  Spieszymy się, bo jesteśmy umówieni na Mszę Świętą przed grobem Jana Pawła II. Ks Michał znika gdzieś w zakrystii, a my klęczymy, siedzimy przed grobem błogosławionego. Grób to tylko miejsce doczesnego spoczynku ciała, symbol, znak, bo przecież tu nie ma śmierci, jest życie i jest w obfitości. Nie rzyszliśmy do zmarłego, przyszliśmy do żyjącego. Kim jest Papież Jan Paweł II dla mnie? Dla nas? Dla Polaków? Jake tę chwilę przeżywają młodzi, którzy nie znali, ani widzieli Papieża - Polaka?  Jak mu powiedzieć to wszystko z czym do Niego przychodzę? Gdyby tak można  było tu zostać i rozmawiać, rozmawiać, rozmwiać. I usłyszeć odpowiedź.
Dochodzi do nas  grupa z Siedlec. Wchodzą księża, rozpoczyna się Msza Święta. Ks. Michał jest wyraźnie przejęty. Jest tyle rzeczy, tyle spraw „do załatwienia”. Tak wiele chciałoby się powiedzieć ,  gdzieś ulatują słowa. Ale czy potrzebne są słowa w przestrzeni świętych obcowania? Ogarniam myślą moje/nasze życie, wszystko i wszystkich. Norwidowską Rzeczpospolitą składam.

Kończy się msza. Ksiądz Roman, który pracuje od wielu lat w Watykanie prowadzi nas do zakrystii. Nie jesteśmy zwykłymi turystami. Przechodzimy do małej salki, w której mamy spotkanie z kardynałem. Nie pamiętam nazwiska, pamiętam serdeczny uśmiech i kolejne świadectwa o Janie Pawle II. Jeszcze w czasie oczekiwania na kardynała ks Roman opowiadał jak to Jan Paweł  II lubił zaskakiwać. Kiedyś wieczorem do domu zakonnego franciszkanów pod Rzymem zadzwonił telefon. Dzwonił ktoś zWatykanu z prośbą, aby ojcowie nalali   jutro trochę więcej wody do zupy, bo będą mieli gościa. Franciszkanin zdziwił się i koniecznie chciał wiedzieć kogo będą gąścić. Nie otrzymał odpowiedzi, ale bracia domyślili się. Oczywiście zaczęły się generalne porządki, zamówiono obiad. Następnego dnia pojawił się Papież bez eskorty, straży. Spędził w klasztorze kilka godzin. Pan Maksimo prowadzi nas dalej, do miejsc, do których nikt nie ma dostępu. Jesteśmy w pracowni mozaikowych obrazów. W ciszy i skupieniu pracują trzy osoby pochylone nad  przepięknymi obrazami. Dobierają maleńkie kawełeczki kamieni z 46 tysięcy odcieni, kolorów.

Wychodzimy do ogrodów watykańskich. Przepiękne miejsca i czas ochłody w licznych fontannach. Jest ponad 40 stopni.
Mocno już zmęczenie przejściami znanymi tylko panu Maksimo  udajemy się na spotknie z przewodnikiem i schodzimy do podziemi. Idziemy rzymską drogą, po której chodzili starożytni Rzymianie, mijając pogańskie piękne groby bogatych Rzymian.Zachowały się w tak dobrym stanie dzięki Cesarzowi Konstantynowi, który kazał ściąć wierzchołek góry i zasypał tę część miasta,  a na powstałym płaskim terenie   wybudował pierwszą bazylikę. Mijamy grobowce, w których znajdują się szczątki mieszkańców Rzymu sprzed ponad dwóch tysięcy lat. Na niektórych z nich są napisy świadczące o tym, że tam zostali pochowani również chrześcijanie. Ale to jest już drugi, trzeci wiek. Zmierzamy do grobu świętego Piotra. Nie zobaczymy całości, bo tam nie da się wejść, zobaczymy fragment jednej ze ścian.
Przez całe wieki w świadomości chrześcijan było, że bazylika św Piotra została pobudowana na jego grobie. Nikt jednak tego nie sprawdził, czy rzeczywiście ten grób istnieje. Dopiero w 1939 roku papież Pius XII kazał kopać pod bazyliką, aby to sprawdzić. Odkopano nie tylko grób św. Piotra, ale ulice i grobowce z czasów przed i tuż po Chrystusie, kiedy chrześcijan była tylko nieliczna garstka. Jaka moc w niej była, jakie świadectwo życia i śmierci, że narodził się Kościół.

Pan Maksimo poprowadził  nas dalej  do miejsca, gdzie nikt nie wchodzi. Pokazuje nam  drewniany projekt bazyliki zrobiony w XVI w.  Wchodzimy na kopułę. Na wąskich schodach pnących siędo góry umieramy ze zmęczenia, ale widok Rzymu  z wysoka jest nagrodą za trud.  Mosty na Tybrze, ogrody watykańskie, koloseum, pałace, plac św. Piotra. Blisko stąd do nieba.
Schodzimy na dół do bazyliki. Widok jest oszałamiający. Jak powiedziała jedna z dziewczyn przytłaczający. Właściwie nie wiadomo na co patrzeć. Moją uwagę przyciąga czarny baldachim i główny ołtarz. Mogłabym tak stać i patrzeć, i patrzeć, i patrzeć. I to samo patrzenie bez słów i myśli pewnie było już modlitwą.




Relacja fotograficzna tutaj

Dzień szósty. Wtorek  21 sierpnia

Dzień okazał się tak ciężki, że nie sposób tego opisać, ale po kolei. Pobutka 5:30 szybki prysznic i po dwudziestu minutach jesteśmy już na dole, gdzie czekają samochody i bus, które zawożą nas na stację kolejową. Jest ciasno, ale droga mija w miarę szybko. Potem jeszcze dwie stacje metra i jesteśmy przy Koloseum. Jest przed ósmą, za chwilę ma przyjść przewodnik i oprowadzić nas po Rzymie. Mija pierwsze pięć minut, potem kolejne i jeszcze kilknaście. Z Każdą nstępną czuję  jak stopy palą mnie żywym ogniem, a nogi odmawiają posłuszeństwa, a przecież to dopiero początek dnia. Młodzież też ma nietęgie miny. Najmłodsze uczestniczki najchętniej położyłby się do łóżka. Po  półgodzinnym oczekiwaniu przychodzą chłopak i dziewczyna, przewodnicy dzisiejszej wędrówki. Przemierzamy kolejne ulice zatrzymując się przy starożytnych posągach, pałacach, placach, fontannach. Jest tego taki ogrom, że trudno zapamiętać kolejne nazwy, imiona, zdarzenia. Patrząc na grupę, widzę jak każdy szuka tyko sposobności i miejsca aby usiąść. Gdy żar z nieba leje się niemiłosiernie najprzyjemniej  jest przy fontannach i nad brzegiem Tybru. Idziemy, a właściwie powłóczymy nogami tylko siłą woli. Byle dojść do pizzeri zjeść i wypić łyk mrożonej wody. Trzeba to zrobić szybko, bo przy bazylice czeka na nas pan Maksimo, który wprowadzi nas poza kolejką do Muzeum Watykańskiego.

Przewodniczka wręcza nam urządzenia odbiorcze i słuchawki i rusza w drogę nie zważając na nasze zmęczenie. Przed nami trzy wielkie galerie fresków, arrasów, a na koniec Kaplica Sykstyńska, gdzie odbywa się konklawe. W potwornym tłumie gubi się nam jedna z dziewczyn. Na szczęście po niedługim czasie odnajduje się. Możemy wracać.
Udaje nam się usiąść w autobusie i pociągu, co daje choć na chwilę ulgę zmęczonym nogom.

Po powrocie mamy tylko chwilkę na prysznic i idziemy na kolację do gościnnej prafii. Byłam zdziwiona widząc stoły pod gołym niebem i Włochów z całymi rodzinami. Przygotowali kolację i przyszli, aby z nami, ze sobą posiedzieć. To bardzo piękny obraz, czym i jaka powinna być parafia. Zbieraliśmy się już na nocleg, kiedy poproszono nas do jednej z sal. Pan Maksimo chciał pokazać nam coś jeszcze. Były to zdjęcia z pogrzebu i beatyfikacji Jana Pawła II. Nie te, które widzieliśmy choćby w telewizji, ale z budowy grobu,  potem przeniesienia trumny do bazyliki. Wszystko działo się w wielkiej tajemnicy, pod osłoną nocy. Pan Maksimo  odsłaniał obraz błogosławionego Jana Pawła II. Opowiedział kilka historyjek z pracy i spotkań z Papieżem.  „Zaraz po wyborze na stolicę apostolską Jana Pawła II byłem rano w bazylice – opowiadał pan Maksimo - nagle słyszę kroki i pukanie w drzwi. Zdziwiłem się kto tak wcześnie chodzi po bazylice. Otwieram drzwi, a przede mną stoi Papież.  który wybrał się na spacer i poznawanie nowych miejsc”.
Kiedyś specjalnymi miotłami sprzątali korytarz. Niespodziewanie zjawił się JP II i zapytał, czy on też mógłby spróbować. Kiedy wymachiwał miotłą z przyległych pomieszczeń i schodów dobiegł  hałas. To zaniepokojona straż papieska poszukiwała „uciekiniera”. „Przyłapany” na zamiataniu odchodząc Jan Paweł II powiedział „jeśli ktoś wam powie, że  jest kurz powiedzcie, że to Papież źle posprzątał”.
Pan Maksimo przygotował także, dla każdego, koperty ze zdjęciem zdejmowania płyty z grobu Papieża (kiedy przenosili trumnę do bazyliki) i kwałek płyty, którą była zabezpieczona.
To było niezwykłe świadectwo tak bliskiego życia obok błogosławionego. Czułam ogromną potrzebę podziękowania za nie. I choć głos uwiązł mi w gardle, odważyłam się i równie wzruszona podziękowałam. To świadectwo było najpiękniejszym momentem dnia, który skończył się o północy.




Relacja fotograficzna tutaj

sobota, 25 sierpnia 2012

Wyjazd z grupą młodzieży parafii Sulejówek Miłosna do Włoch. cdn


Miał to być dziennik z wyprawy do Włoch. To znaczy codzienna relacja. Pisany był codziennie. Niestety z braku Internetu nie mogłam go zamieszczać. Teraz będą to już wspomnienia.
W Palestrinie znalazłam się za sprawą ks. Antoniego, przyjaciela,  byłego proboszcza Strachówki,a obecnie Sulejówka Miłosna. Zaprosił mnie do pokierowania grupą młodzieży, która wyjeżdżała do Włoch w ramach wymiany i współpracy między parafią Sulejówek Miłosna i parafią św. Jezusa Zbawiciela w Palestrinie. Rozpoczęła się ona za sprawą księdza Antoniego i byłego burmistrza Sulejówka.  Przyjęłam zaproszenie i takim sposobem wylądowałam z ks. Michałem i 22 osobową grupą młodzieży we Włoszech.

Dzień pierwszy. Czwartek 16 sierpnia.
Rano Msza Święta w kościele w Sulejówku. Przy ołtarzu ks. Michał. Kilkanaście osób rodzice, dzieci, młodzież. Po wspólnej modlitwie idziemy do SKM-ki. Dojeżdżamy do Okęcia. Tam w oczekiwaniu na odprawę trochę rozmawiamy, poznajemy się. Widać, że wszyscy są poddenerwowani. Większość leci pierwszy raz samolotem. Trzeba odebrać bilet, przejść przez bramki. Wszystko jest nowe. 
Jakoś się udało.Autobus dowiózł nas pod schody do samolotu. Zajęliśmy miejsca i maszyna wzbiła się w niebo. Dwugodzinna podróż minęła szybko. Znaleźliśmy się w Rzymie. Tam czekali na nas Włosi z parafii w Palestrinie i busami zabrali do siebie. Przywitanie w kościele, zakwaterowanie, spacer do starej części miasta. Było bardzo, bardzo gorąco i gwarno. Rozpoczęło się właśnie trzydniowe święto miasta związane z patronem świętym Agapito. Przeciskając się przez tłum przyglądaliśmy się grze w pikę na placu. Ciekawie, kolorowo ubrane drużyny, kibice w tych samych kolorach. Zmęczeni przeciskając się przez tłum wróciliśmy na nocleg.

Relacja fotograficzna tutaj

Dzień drugi. Piątek 17 sierpnia.
Noc była dla mnie trudna. Nie można było otworzyć drzwi na balkon. Duszno strasznie. Ranek nieco lepszy, tym bardziej, że obudziła mnie piękna melodia klasztornych dzwonków. Jesteśmy w domu prowadzonym przez braci z zakonu św. Ducha. Jest ich pięciu. A ten, dom to Dom Pielgrzyma, dom rekolekcyjny. Brat Dominik mówi, że jeszcze kilkanaście lat temu ciągle przyjeżdżały tu jakieś grupy pielgrzymów, teraz zdarzają się rzadko.
Na śniadanie przeszliśmy pewnie ponad kilometr, do salki przyparafialnej, którą widzieliśmy już wczoraj. Śniadanie tradycyjne włoskie, kawa espresso z mlekiem, ciasto lub grzanka z dżemem. Smaczne. Po posiku, nie śpiesząc się przejechaliśmy (samochodami, busem parafii) do starej części miasta, do muzeum diecezjalnego. Wiele ciekawych rzeczy; ornatów z XIV wieku, popiersie z relikwiami św. Agapito patrona miasta. Na jego grobie w VII w została wybudowana katedra. Muzeum mieści się w pałacu (choć to zbyt mocno powiedziane), w siedzibie biskupa, który znalazł dla nas chwilę. Zamienił kilka zdań i zaprosił na wieczorną Mszę Świętą i procesję. Z muzeum udaliśmy się do katedry. A potem, za dętą orkiestrą, przemierzaliśmy uliczki starego miasta. Orkiestra zatrzymywała się przy każdej kafejce na mały poczęstunek. W ten sposób doszliśmy do restauracji „Nowy początek”, gdzie był obiad. Bardzo dobra włoska lazania, słodkie pomidory, frytki, arbuz i ciasto i pyszna włosna kawa. Restauracja prowadzona jest przez parafie i miejscowy Caritas. Daje pracę i utrzymanie ludziom, pomaga biedniejszym, integruje parafian. Już niedługo będzie tu jeszcze kawiarnia literacka, miejsce wydarzeń kulturalnych. Uliczki zrobiły się puste i senne w czasie popołudniowej sjesty. My także udaliśmy się do domu na odpoczynek.

O 17:00 zbiórka. Busami dojechaliśmy do Parku Trwały kolejne zawody Wielkiego Turnieju czterech bram- czterech parafii miasta. Łucznicy strzelali z łuku do tarczy, a licznie zgromadzeni dopingowali swoich. Było gwarno i wesoło. Przeszliśmy do katedry. Ks. Michał i trzech ministrantów poszło do służenia we Mszy Św, reszta zajęła strategiczne miejsce na widowni, żeby wszystko widzieć i uczestniczyć we Mszy Św., która niebawem miała rozpocząć się na placu. Przewodniczył jej ksiądz biskup, którego poznaliśmy przed południem. Procesja księży, chorągwi, popiersia z relikwiami św. Agapito , drużyn czterech bram robiła wrażenie. A potem procesja wąskimi uliczkami wśród tłumu przemieszczającego się w tą i z powrotem. Kolacja

Relacja fotograficzna tutaj

Dzień trzeci. Sobota 18 sierpnia. 
Sobota rozpoczęła się śniadaniem w salce przyparafialnej.  Po posiłku przejechaliśmy do katedry. Tam  odbyła się Msza Św. z arcybiskupem, który pracował z Papieżem Janem Pawłem II przy dokumentach Kościoła w sprawach pojednania. Mówiono, że kościół będzie zapełniony po brzegi. Okazało się, że dość było jeszcze siedzących miejsc. W kościele choćby mówili nie wiem w jak egzotycznie brzmiącym i niezrozumiałym języku jesteśmy u siebie. 
Do obiadu była jeszcze godzina więc z ks. Michałem poszliśmy na lody. A na obiad zaskoczenie, wielkie talerze szynki parmeńskiej z gałką koziego sera (pyszne), makaron z krewetkami, sałata i mięso, a na koniec kawa. Po takim obiedzie było tylko jedno marzenie, położyć się choć na chwilę i odpocząć. Tym bardziej, że temperatura zrobiła się wręcz nieznośna 40 stopni. Mówią, ze to największe upały tego lata. Sjesta potrwała do 18:30. Wieczór spędziliśmy sami bez ojca Antonella, który towarzyszy nam od samego początku, jest koordynatorem wszystkiego i naszym przewodnikiem. Spacerowaliśmy po starym mieście. Nie sposób było nie spotkać znajomych już osób z gościnnej parafii św. Jezusa Zbawiciela. Wieczór zaskoczył nas pięknym koncertem orkiestry dętej na tyłach biskupiego pałacu, a ksiądz biskup po występach udostępnił nam nawet swoją prywatną łazienką. Wymęczona, młodsza część grupy udała się na nocleg. Pozostali poszli oglądać pokaz sztucznych ogni, które kończyły trzydniowe uroczystości patrona miasta św. Agapito.
Święto miasta to nie tylko wydarzenie religijne. To wielki turniej czterech bram (parafii) Palestriny. Różne konkurencje; strzelanie z łuku, jazda konna i rzucanie oszczepem, gra w piłkę, przeciąganie liny, biegi z garnkiem na głowie i wiele innych rozłożonych na trzy dni dobrej zabawy. To wielka parada w strojach historycznych, loteria fantowa (nie bardzo wiedzieliśmy jak to działała, ale prawie wszyscy trzymali w rękach losy). Zwycięzcy otrzymują wielką chorągiew, która jest w ich parafii przez rok, no i oczywiście prestiż i chwałę. 

Relacja fotograficzna tutaj