Miał to być dziennik z wyprawy do
Włoch. To znaczy codzienna relacja. Pisany był codziennie.
Niestety z braku Internetu nie mogłam go zamieszczać. Teraz będą
to już wspomnienia.
W Palestrinie znalazłam się za sprawą
ks. Antoniego, przyjaciela, byłego proboszcza Strachówki,a obecnie Sulejówka Miłosna.
Zaprosił mnie do pokierowania grupą młodzieży, która wyjeżdżała do Włoch w ramach wymiany i współpracy między parafią Sulejówek
Miłosna i parafią św. Jezusa Zbawiciela w Palestrinie. Rozpoczęła
się ona za sprawą księdza Antoniego i byłego burmistrza Sulejówka. Przyjęłam zaproszenie i takim
sposobem wylądowałam z ks. Michałem i 22 osobową grupą młodzieży
we Włoszech.
Dzień pierwszy. Czwartek 16 sierpnia.
Rano Msza Święta w kościele w
Sulejówku. Przy ołtarzu ks. Michał. Kilkanaście osób rodzice,
dzieci, młodzież. Po wspólnej modlitwie idziemy do SKM-ki.
Dojeżdżamy do Okęcia. Tam w oczekiwaniu na odprawę trochę
rozmawiamy, poznajemy się. Widać, że wszyscy są poddenerwowani.
Większość leci pierwszy raz samolotem. Trzeba odebrać bilet,
przejść przez bramki. Wszystko jest nowe.
Jakoś się udało.Autobus dowiózł nas pod schody do
samolotu. Zajęliśmy miejsca i maszyna wzbiła się w niebo.
Dwugodzinna podróż minęła szybko. Znaleźliśmy się w Rzymie.
Tam czekali na nas Włosi z parafii w Palestrinie i busami zabrali
do siebie. Przywitanie w kościele, zakwaterowanie, spacer do starej
części miasta. Było bardzo, bardzo gorąco i gwarno. Rozpoczęło się właśnie
trzydniowe święto miasta związane z patronem świętym Agapito.
Przeciskając się przez tłum przyglądaliśmy się grze w pikę na
placu. Ciekawie, kolorowo ubrane drużyny, kibice w tych samych
kolorach. Zmęczeni przeciskając się przez tłum wróciliśmy na nocleg.
Relacja fotograficzna tutaj
Dzień drugi. Piątek 17 sierpnia.
Noc była dla mnie trudna. Nie można było
otworzyć drzwi na balkon. Duszno strasznie. Ranek nieco lepszy, tym
bardziej, że obudziła mnie piękna melodia klasztornych dzwonków.
Jesteśmy w domu prowadzonym przez braci z zakonu św. Ducha. Jest
ich pięciu. A ten, dom to Dom Pielgrzyma, dom rekolekcyjny. Brat
Dominik mówi, że jeszcze kilkanaście lat temu ciągle przyjeżdżały tu jakieś grupy pielgrzymów, teraz zdarzają się rzadko.
Na śniadanie przeszliśmy pewnie ponad
kilometr, do salki przyparafialnej, którą widzieliśmy już wczoraj.
Śniadanie tradycyjne włoskie, kawa espresso z mlekiem, ciasto lub
grzanka z dżemem. Smaczne. Po posiku, nie śpiesząc się
przejechaliśmy (samochodami, busem parafii) do starej części miasta, do muzeum diecezjalnego.
Wiele ciekawych rzeczy; ornatów z XIV wieku, popiersie z relikwiami
św. Agapito patrona miasta. Na jego grobie w VII w została
wybudowana katedra. Muzeum mieści się w pałacu (choć to zbyt
mocno powiedziane), w siedzibie biskupa, który znalazł dla nas
chwilę. Zamienił kilka zdań i zaprosił na wieczorną Mszę
Świętą i procesję. Z muzeum udaliśmy się do katedry. A potem, za dętą
orkiestrą, przemierzaliśmy uliczki starego miasta. Orkiestra
zatrzymywała się przy każdej kafejce na mały poczęstunek. W ten
sposób doszliśmy do restauracji „Nowy początek”, gdzie był
obiad. Bardzo dobra włoska lazania, słodkie pomidory, frytki, arbuz
i ciasto i pyszna włosna kawa. Restauracja prowadzona jest przez parafie i miejscowy Caritas. Daje pracę i utrzymanie ludziom, pomaga biedniejszym, integruje parafian. Już niedługo będzie tu jeszcze kawiarnia literacka, miejsce wydarzeń kulturalnych. Uliczki zrobiły się puste i senne
w czasie popołudniowej sjesty. My także udaliśmy się do domu na
odpoczynek.
O 17:00 zbiórka. Busami dojechaliśmy
do Parku Trwały kolejne zawody Wielkiego Turnieju czterech bram-
czterech parafii miasta. Łucznicy strzelali z łuku do tarczy, a
licznie zgromadzeni dopingowali swoich. Było gwarno i wesoło.
Przeszliśmy do katedry. Ks. Michał i trzech ministrantów poszło
do służenia we Mszy Św, reszta zajęła strategiczne miejsce na
widowni, żeby wszystko widzieć i uczestniczyć we Mszy Św., która
niebawem miała rozpocząć się na placu. Przewodniczył jej ksiądz
biskup, którego poznaliśmy przed południem. Procesja księży, chorągwi, popiersia z relikwiami św. Agapito , drużyn czterech bram
robiła wrażenie. A potem procesja wąskimi uliczkami wśród tłumu
przemieszczającego się w tą i z powrotem. Kolacja
Relacja fotograficzna tutaj
Dzień trzeci. Sobota 18 sierpnia.
Sobota rozpoczęła
się śniadaniem w salce przyparafialnej. Po posiłku
przejechaliśmy do katedry. Tam odbyła się Msza Św. z arcybiskupem, który
pracował z Papieżem Janem Pawłem II przy dokumentach Kościoła w sprawach
pojednania. Mówiono, że kościół będzie zapełniony po
brzegi. Okazało się, że dość było jeszcze siedzących miejsc. W
kościele choćby mówili nie wiem w jak egzotycznie brzmiącym i niezrozumiałym języku jesteśmy u siebie.
Do obiadu była jeszcze
godzina więc z ks. Michałem poszliśmy na lody. A na obiad
zaskoczenie, wielkie talerze szynki parmeńskiej z gałką koziego
sera (pyszne), makaron z krewetkami, sałata i mięso, a na koniec kawa.
Po takim obiedzie było tylko jedno marzenie, położyć się choć na chwilę
i odpocząć. Tym bardziej, że temperatura zrobiła się wręcz
nieznośna 40 stopni. Mówią, ze to największe upały tego lata. Sjesta potrwała do 18:30. Wieczór spędziliśmy sami bez
ojca Antonella, który towarzyszy nam od samego początku, jest koordynatorem wszystkiego i naszym przewodnikiem. Spacerowaliśmy po starym mieście. Nie sposób
było nie spotkać znajomych już osób z gościnnej parafii św.
Jezusa Zbawiciela. Wieczór zaskoczył nas pięknym koncertem
orkiestry dętej na tyłach biskupiego pałacu, a ksiądz biskup po
występach udostępnił nam nawet swoją prywatną łazienką.
Wymęczona, młodsza część grupy udała się na nocleg. Pozostali
poszli oglądać pokaz sztucznych ogni, które kończyły trzydniowe
uroczystości patrona miasta św. Agapito.
Święto miasta to nie tylko wydarzenie religijne. To wielki turniej czterech bram (parafii) Palestriny. Różne konkurencje; strzelanie z łuku, jazda konna i rzucanie oszczepem, gra w piłkę, przeciąganie liny, biegi z garnkiem na głowie i wiele innych rozłożonych na trzy dni dobrej zabawy. To wielka parada w strojach historycznych, loteria fantowa (nie bardzo wiedzieliśmy jak to działała, ale prawie wszyscy trzymali w rękach losy). Zwycięzcy otrzymują wielką chorągiew, która jest w ich parafii przez rok, no i oczywiście prestiż i chwałę.
Wzdłuż, w poprzek, w głąb. Smakowicie z każdego kierunku <3
OdpowiedzUsuńI kto by nie chciał mieć koneksji z papieżem, świętym? Każdy chce mieć TAKIEGO ze swojego grona mieszkańców i obywateli (samorządowców, demokratów partycypacyjnych). Ten jeszcze do tego czczony ekumenicznie! - czego, niestety, nasi mieszkańcy, obywatele, samorządowcy (partycypacyjni też, ale barzdiej ci drudzy) nijak nie czują potrzeby zrozumieć. A po co! Nam, po PRL-u niewiele potrzeba do szczęścia, trochę mieć, wot szto!
OdpowiedzUsuńPomyślmy, na przykład, jak obchodzą podobne, choć niziutkie cyfrą, rocznice Wadowice! A Strachówka - Cypriana Norwida. Może powstanie stowarzyszenie miast, gmin, parafii papieskich, jak nasza Rzeczpospolita :)