niedziela, 27 czerwca 2010

Zlot liderów

Po bardzo męczącym i emocjonalnie trudnym zakończeniu roku szkolnego, pojechałam na zlot liderów programu „Liderzy”, Polsko - Amerykańskiej Fundacji Wolności. Było to zakończenie V edycji programu, spotkanie alumnów oraz uczestników naszej,VI edycji. Temat spotkania "Liderska energia". Skąd czerpać, jak odnawiać, jak wyzwalać w innych?
Do pałacu w Łochowie jechałam przez Warszawę. Tam, w bardzo nowoczesnym budynku przy rondzie ONZ, odbył się niezwykle ciekawy wykład Marka Skały "Masz internet?-szukaj energii u światowych guru", potem dyskusja panelowa „Gdzie jest dzisiaj energia Polaków?" - z udziałem dziennikarzy i naukowców. O tym, jak zachować i odnawiać energię w sobie, opowiedział nam pomysłodawca programu, 85 letni prof. Zbigniew Pełczyński.

W Łochowie, Henryk Wujec wprowadził nas w teorię "E=mc2 - O energii lidera" – dowcipnie, z pasją, a potem wybieraliśmy sobie warsztat z energetycznego „szwedzkiego stołu”. Nie mogłam się zdecydować. W końcu trafiłam na zajęcia prowadzone przez Janusza Byszewskiego i Marię Parczewską „Jak twórczo wyzwalać energię w innych?”. To jeszcze jedna inspiracja do wykorzystania. Wieczór minął przy ognisku i melodiach z lat 50, 60 i 70. Skakaliśmy do północy, a najwytrwalsi do czwartej rano.

Niedzielne przedpołudnie minęło na ciekawych rozmowach. To, co znowu było inne w spotkaniach liderów, to sposób wręczania dyplomów. Niby rzecz prosta, oczywista, a jednak. Każdy tutor wręczając dyplom liderowi dziękował mu od siebie, wskazując na to, co go wyróżnia. Tak samo Agnieszka, trenerka programu mówiła o swoich „podopiecznych” tutorach. Niezwykła dbałość o ludzi, niezwykłe więzi, niesamowity klimat.
Do znajomych z VI edycji mówiłam, że cieszę się, bo ta przygoda jeszcze przed nami.

Następne warsztaty we wrześniu, ale jeszcze w wakacje spotkanie z moim tutorem i mam nadzieję z całą moją tutorską grupą.

piątek, 25 czerwca 2010

Zakończenie roku szkolnego

To był bardzo, bardzo długi dzień. Po raz pierwszy zdarzyło się, że w dzień zakończenia roku szkolnego na wniosek nauczycieli musiałam zwołać nadzwyczajne posiedzenie rady pedagogicznej. Wczoraj uczniowie pomyśleli, że już jest koniec roku szkolnego i nie trzeba przestrzegać regulaminu. Zachowywali się okropnie. Musieliśmy wyciągnąć konsekwencje.
Przez spóźnienie nauczycielki wszyscy spóźniliśmy się na Mszę Świętą. Przyszliśmy w trakcie kazania. Ksiądz proboszcz zaczął bez nauczycieli, dyrektora, sztandaru szkoły. Jeszcze nigdy nie byłam tak wkurzona. Długo musiałam w kościele się uspakajać. Zaczęłam prowadzić śpiew, ale jak zwykle nieliczni śpiewali ze mną. Ciągle nie mogę się nadziwić, że dzieci, młodzież, a i dorośli zachowują się w kościele jak zaczarowani, jakby odjęło im mowę.

Sama uroczystość w szkole przebiegła całkiem sprawnie. Choć przeżycia ze mszy świętej położyły się cieniem na cały dzień. W małej salce było ciasno, duszno, dzieci siedziały na podłodze. Najlepsi otrzymali nagrody, trzecioklasiści przeplatali okolicznościowe przemówienia piosenkami. Było sympatycznie. Podziękowałam nauczycielom, pracownikom, rodzicom i uczniom, przyjaciołom szkoły. Nawet wójtowi, choć szczerze... nie wiem za co. Jeszcze we środę usłyszałam od niego, że ze mną nie da się współpracować, jestem złym gospodarzem. Dziś mówi co innego. Gdzie jest prawda? A może słuchacze trochę inni i przed nimi nie można inaczej. Pozory, pozory.

Miedzy jedną a drugą sprawą próbowałam wypić kawę z panią przewodniczącą komisji oświaty, przewodniczącym rady gminy, księdzem. Był nawet pan Jacek Knap, który dwa dni temu przyniósł mi list otwarty do dyrektora Zespołu Szkół w Strachówce (czyli do mnie) na temat sądowych konsekwencji zbierania składek na komitet rodzicielski. Pomieszanie z poplątaniem, a może manipulacja.

Potem jeszcze podsumowująca rok pracy rada pedagogiczna. Byłam roztrzęsiona i chciało mi się płakać, bo w międzyczasie dowiedziałam się, że Zosia z dzieciakami wpadła mercedesem do rowu. Na szczęście nic im się nie stało, ale rozbita lampa, blacha. 26 letni niezawodny samochód to jedyny luksus jaki mamy. Były sprawozdania z pracy zespołów, Szkolnego Koła Caritas, biblioteki, świetlicy, sklepiku. Miały być „samochwałki”, czyli co kto zrobił. W ostatniej chwili pomyślałam, że trzeba odejść od tego zwyczaju. Zaproponowałam ćwiczenie, które sama robiłam w grupie liderów programu Liderzy w Jachrance. Rozdałam serwetki, z których nauczyciele wykonali ludziki. Te ludziki to był ktoś z grona znajomych, bliskich. Opowiadał o swoim przyjacielu- nauczycielu, mamie-nauczycielce czy żonie. To było bardzo cenne doświadczenie. Pokazało jak trudno spojrzeć na siebie oczami kogoś bliskiego. A jednocześnie jak to spojrzenie rozświetla w nas rzeczy najważniejsze, samą prawdę. Było w tych wypowiedziach wiele żalu, smutnych refleksji o ciężarach zawodu, braku czasu dla rodziny. Była też radość, niezwykłość powołania do nauczycielskiego fachu, poświęcenia. A wniosek- musimy nauczyć się i znaleźć sposób na równowagę między życiem zawodowym, rodzinnym, osobistym. Może w przyszłym roku?

Gdyby ktoś myślałam, że to koniec dnia, to by się pomylił. Jeszcze musiałam czekać na gimnazjalistki, którym warszawskie liceum nie przyjęło kserokopi dokumentów. Nie było okrągłej, czerwonej pieczęci. Gdybym wiedziała. W Mińsku Mazowieckim przyjmowali ze zwykłym potwierdzeniem. Nikt nie doczytał wymagań warszawskich szkół.
Trudno, dziewczyny pojadą w poniedziałek.

Wróciłam przed siódmą. Wykończona, głodna, z bólem głowy. Nie to jednak uwiera mnie najbardziej. Nie wiem czy ze zmęczenia, czy z bezradności, czy z muru obojętności i zamknięcia rodzi się smutek. Nadzieja w tym, że przede mną dwa dni z liderami w Łochowie. Energetyzujące spotkanie z ciekawymi ludźmi.

Aha i jeszcze jedno najważniejsze- jestem dumna ze swoich dzieci, wszystkich. Kończą dobry, pracowity rok.

środa, 23 czerwca 2010

Po zabawie klas trzecich

Wczoraj było uroczyste, aczkolwiek nieoficjalne, zakończenie nauki klas trzecich gimnazjalnych. Program przygotowali sami uczniowie. Napisali teksty scenek o każdym nauczycielu, coś charakterystycznego, pokazujące śmiesznostki, czy wpadki jakie zdarzyły nam się na lekcjach. Zrobili też dla każdego statuetkę z masy solnej, po którą musieliśmy iść po czerwonym dywanie. Były piosenki i skecze. Dostałam gwiazdę szeryfa Teksasu w trampkach. Całość bardzo mi się podobała. Pokazali, że mają pomysły, potrafią coś fajnego zrobić. Wykazali się zmysłem (krytycznej) obserwacji. Były elementy, które wzbudziły moje wątpliwości, na granicy dobrego smaku, ale można to wpisać w młodzieńczą werwę i brak wyczucia, na pewno nie złośliwości, czy braku szacunku.

Były także tego wieczoru momenty, kiedy czułam się okropnie.
Pierwszy raz, na sali gimnastycznej. Wszyscy zebraliśmy się tam pod koniec zabawy, przynaglani przez grupę rodziców. Uczniowie mieli zrobić koło, reszta rodziców i nauczycieli mieli się zgromadzić pod ścianą. Na środek mieli wyjść wychowawcy klas trzecich. Coś wisiało w powietrzu. Realizował się jakiś (czyjś) plan. Coraz bardziej czułam się nieswojo. Zastanawiałam się, co ma się wydarzyć, kto reżyseruje ten fragment naszej szkolnej uroczystości. Pomyślałam - „może to ma być koncert życzeń?”
W tym momencie wystąpił przed szereg rodzic-nauczyciel(ka) i zaczął dziękować wychowawcom i wręczać prezenty. Rosło we mnie poczucie sztuczności i obcości całej sytuacji. Jej spiskowy charakter. Przecież ja także jestem rodzicem, mam dziecko w tej klasie, nikt mnie wcześniej nie poinformował o takim zamiarze. Co więcej, byłam przez jakiś czas wychowawcą jednej z klas. Klasa 3 „b” miała aż trzech wychowawców przez okres nauki w gimnazjum.
Powiedziałam do koleżanki-nauczycielki stojącej obok, że w takich sytuacjach zawsze jestem zażenowana.

Potem wychowawczynie tańczyły ze sobą i z ojcami uczniów, a my mieliśmy kręcić się w kółko i bić brawo. Nie przyłączyłam się do tej zabawy. Stałam z boku, patrzyłam i myślałam o szkole i o wspólnocie. O mojej idealnej szkole-wspólnocie.
To, co się działo przed moimi oczami, temu przeczyło.
Smutne myśli kłębiły mi się w głowie: jaki obraz nauczycieli i dyrektora został przekazany uczniom. Nauczycieli? Że tańczą, jak im ich rodzice zagrają. Zamiast budować autorytet, pomniejszają. Zamiast dobrych,szczerych, serdecznych słów – prezenty. A obraz dyrektora? Ze strony rodziców nie padło ani słowo do dyrektora. Tak, jakby wszystko, co stanowi życie szkoły, co wydarzyło się przez ostatnie trzy lata, działo się samo. Fałsz! Fałsz wprowadzony tylnymi drzwiami do naszej wspólnoty.

Odebrałam to jako manifestację lekceważenia i poczucia wyższości (pogardy?).
Nie oczekuję wdzięczności, ani podziękowań, bo to jest moja praca, ale nie mogę przemilczeć fałszu. Przeżyłam go boleśnie, przez chwilę nawet, jakbym we własnej szkole była zupełnie zbędna, jakby ktoś celowo i z premedytacją chciał zatrzeć, zniszczyć to, co próbuję budować od dziewięciu lat, jedność dyrektora, nauczycieli, rodziców i uczniów.

Dlatego czuję taki niesmak. Nie robi się takich rzeczy na terenie szkoły, w obecności innych nauczycieli, nie robi się ich w ogóle. Zabrakło wychowawcom zwykłej ludzkiej wrażliwości i wyczucia wspólnoty.

Dyskoteka i słodki poczęstunek przygotowany był przez rodziców. Także z mojej składki - jestem mamą trzecioklasistki Heleny.
Przy jednym stole siedzieli nauczyciele, rodzice, ks. proboszcz, przy drugim, uczniowie. I wszystko właściwie byłoby wspaniale, gdyby nie dziwne wrażenie, które towarzyszyło mi już w czasie nieoficjalnej części uroczystości, że mała grupa rodziców wszystkimi sposobami stara się podkreślić, że w tej szkole są tylko nauczyciele-wychowawcy, nie ma dyrektora. Czułam się okropnie.
Jak wytłumaczyć sytuację, że ojcowie (tak, tak, było dwóch panów) zachowywali się tak, jakby ta uroczystość była ich prywatnym wydarzeniem. Przez sześć godzin nie zamienili z dyrektorem ani słowa. Choć było ku temu wiele okazji, traktowali mnie jak powietrze.
I znów, nie chodzi o to, że mi zależy na pokłonach i komplementach. Chodzi o przyzwoitość, Panowie. Najwyraźniej uprzedzenia i głęboka niechęć (żeby nie powiedzieć mocniej) wzięły górę nad kulturą. Nie mam zamiaru uczyć dorosłych ludzi dobrych manier, ale może warto byłoby czasami wznieść się ponad siebie i lokalne konflikty. Zwłaszcza na uroczystości w szkole. Przy okazji zakończenia ważnego etapu w życiu własnych dzieci.

wtorek, 22 czerwca 2010

Szambo i ... absurd

Muszę zapisać doświadczenia dzisiejszego dnia i emocje, które im towarzyszyły. Były skrajne, od radości i pokoju, do irytacji i złości. Cieszyłam się rano, że udało nam się rozwiązać trudną sprawę ucznia, na jego korzyść, z pożytkiem dla wszystkich. Potem niestety była wizyta komisji oświaty i wójta. Sama komisja przyjazna, neutralna. Zaczęliśmy jak zwykle od obejrzenia terenu szkoły. Zajrzeliśmy do przedszkolaków – miło, sympatycznie, bez zgrzytów.

Potem było szambo.
Po wyjściu na zewnątrz, zwróciłam uwagę na konieczność wyrównania terenu. Nic nowego, wszyscy się zgodzili. Potem właśnie o szambie, że trzeba coś z nim zrobić, bo kwoty jakie wydajemy na jego wywożenie, są duże. Zasugerowałam; „Może udałoby się je obniżyć, remontując, usprawniając.”
I zaczęło się. Ja, o braku pieniędzy, wójt, o mojej niegospodarności. Wójt: „szambo wylewa, bo powinno być opróżnianie co drugi dzień”. Ja „nigdy nie zdarzyło się, aby szambo wylało, nad tym czuwa pan Krzysztof. Szambo jest ponad 40 letnie, ogromne i nigdy do końca nie zostało wywiezione, bo to pochłonęłoby cały budżet”. Wójt: „bo źle pani wydaje pieniądze, bo dwa lata temu kupiła pani pralkę do szkoły” (insynuacja, że dla własnych potrzeb).
Na nic moje wyjaśnienia, że od niepamiętnych czasów fartuchy, ścierki, obrusy, firanki szkolne woźne prały w domach, za swoje pieniądze. To sprawa przyzwoitości, elementarnej sprawiedliwości, trzeba było z tym skończyć.

Moją propozycję, aby komisja usiadła nad budżetem - skoro źle się gospodaruję - razem z wójtem, dyrektorem zespołu obsługi szkół, ze mną i sprawdziła, jak jest naprawdę. Wójt na to: „nie po to, tu przyszliśmy”. Tego, że mimo bardzo okrojonego budżetu 2009 roku mieliśmy oszczędności i pieniądze wróciły do gminy, komisja też nie usłyszała. Nikt z pracowników szkoły nie otrzymał w 2009 roku należnego im mydła, ręczników, herbaty, bo ciągle słyszałam od księgowej, że nie ma pieniędzy. W urzędzie gminy dostali wszyscy, pieniądze dla nich muszą być!

Tegoroczny budżet szkoły, księgowa i dyrektor Zespołu Obsługi Ekonomiczno - Administracyjnej poprawiali (czytaj: zmniejszali) trzy razy, na kategoryczne żądanie wójta.

Rozumiem trudną sytuację finansową gminy i to, że trwa poważna inwestycja. Nie proszę o dodatkowe pieniądze. Wskazałam jedynie problem i zwróciłam się z prośbą o jego rozwiązanie w przyszłości.

Szkoda, że Pan Wójt chciał tylko mówić o moim odwołaniu i zarzucał mi brak współpracy. Nie jest to prawdą. Nie chciał natomiast rozmawiać o przedszkolakach, o projekcie za 50 tysięcy, który napisałam i realizuję z korzyścią dla wszystkich.

Szkoda, że Pan Wójt nie był na festynie gminnym, który zorganizowało Stowarzyszenie Rzeczpospolita Norwidowska i Zespół Szkół w Strachówce dla wszystkich mieszkańców.
Szkoda, że Pan Wójt nie widzi naszej codziennej, ciężkiej pracy z dziećmi i młodzieżą - z tej przecież gminy! Nasza praca przekłada się na dobre wyniki uczniów, ze sprawdzianów i egzaminów.

Próbuję zrozumieć różne oblicza władzy. Od przyjaznych pogawędek w autobusie do Długosiodła, po bezpardonowe ataki i groźby przed komisją. Mam tylko jedno wytłumaczenie - zbliżają się wybory.

Nie było moją intencją z Panem walczyć i Pana atakować. Nie należę do ludzi, którzy milczą i nie bronią prawdy, ani kierowanej przez siebie instytucji, szkoły. Tylko dlatego, że obok stoi władza. Kiedy widzę powody, przyznaję się do błędów. Nikt nie jest nieomylny. Takiej samej postawy (i sprawiedliwości) oczekuję od innych.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Na świadectwo

Musze napisać to - na świadectwo. Miałam zachować dla siebie, ale po dzisiejszym posiedzeniu rady pedagogicznej utwierdzam się w przekonaniu, że zdarzenie z sobotniej Mszy Świętej, z ojcem Andrzejem, coś we mnie zmieniło. Czuję się wolna.

Było tak (zapisane 18.06 sobota):
"Często na Mszy świętej nachodzą mnie różne myśli, natchnienia. Często je ignoruję. Nie idę w ślad za nimi. Nie robię tego, co mi podpowiadają. Potem zapominam, albo żałuję. Jednak moja intuicja nigdy mnie nie zawodzi. Jedni mówią intuicja, inni natchnienia Ducha Świętego. Dziś dałam się poprowadzić temu głosowi. Przyszedł przez ojca Andrzeja Madeja. Mamy być świadkami miłości, przebaczenia, które sami otrzymaliśmy, nadziei i radości.
Ile siebie dajemy innym? Jesli mamy zmieniać świat, to zacznijmy od zaraz, od rzeczy najtrudniejszych. Przemknęło mi przez głowę - skoro tak, nie mogę inaczej, muszę podejść do osoby, która mnie irytuje, i z którą się nie zgadzam, ze znakiem pokoju, i słowem "przepraszam" za popełnione i nie popełnione winy. Za nią i za siebie. Na "znak pokoju" nie wyszło. Przed komunią był właściwy moment, chwila, poryw serca.
Pan Bóg przeszedł blisko.
Czy to zmieni nasze relacje? Nie wiem. Wiem, że bez Madeja i dzisiejszej Mszy Świętej nie byłoby to możliwe. To cuda, które dzieją się za jego przyczyną.

Nie znaczy to, że od dziś zgadzam się ze wszystkim, że wszystko mi się podoba, że zapomniałam. Nie. Mam własny osąd spraw i jeśli trzeba, będę o tym mówić głośno. Potrzeba nam przejrzystości, stanięcia w prawdzie. Tylko taka postawa buduje wspólnotę. Niech Pan Bóg zachowa nas od skrywanych mysli i zamiarów".

Tak zapisałam w sobotę. Nie miałam odwagi opublikować na blogu, bo - a nóż - okaże się, że mi się to tylko wydaje.
Dziś odkrywam w sobie spokój.
Bardzo jestem wdzięczna Józefowi, że przynagla i namawia mnie do pisania. To, co nazwane, istnieje w przestrzeni publicznej.

sobota, 19 czerwca 2010

Podziękowania

Najpierw chcę podziękować Panu Bogu, za łaskę Miłości, która zmienia wszystko. Przywołuje i zaprasza. Miarą człowieka jest miłość. Tak mówił dzisiaj ojciec Andrzej Madej. Gość niezwykły, szczególny. W latach studenckich, kiedy przemierzałam z nim i za nim Jarocin, Brodnicę, Łebę, Jeziorak, Kodeń stałam z boku, onieśmielona wielkością. Zresztą nie do końca zdawałam sobie sprawę z tej wielkości. Dziś choć widzę wielkość ona mnie nie onieśmiela, ona mnie tylko i aż przynagla, daje pokój, dobre natchnienia, radość i nadzieję. Andrzeju dziękuję Ci za to, że jesteś, że przez chwilę byłeś w Strachówce, że modliłeś się za nas, nasza gminną wspólnotę, za szkołę, dzieci i nauczycieli. Dzięki Tobie mogliśmy przeżyć czas niezwykły, czas nawiedzenia.

Dziękuję tym, na których zawsze mogę liczyć Celince, Ani, pani Geni. Całą sobotę pracowały w kuchni, robiły pyzy- danie regionalne. Poświęciły swój wolny czas. Dziękuję Basi, pani Asi i pani Wiesi za obecność i ciasta, babci Natalii i Henryce za dobre słowa. To moje kochane babcie.

Szczególnie muszę podziękować pani Hani Wronce. Jest Pani niezwykła. Kto inny poświęciłby wycieczkę z własnym dzieckiem, żeby przyjść z paniami z Koła Gospodyń Wiejskich z Równego na spotkanie z kimś, kogo się przecież nie zna. Dziękuję, że przyjęły Panie i odpowiedziały na nasze zaproszenie. Całej rodzinie państwa Przesmyckich, Kazikowi, sołtysowej z Rozalina Małgosi i drugiej Małgosi sąsiadce i panu Kaczorowskiemu i Rupertowi, i Arkowi, i ks. Fabianowi, ks. Andrzejowi, ks Józefowi. Moim nauczycielom Mariolce, Emilce i Krystynie. Ministrantom Damianowi i Arturowi, i jedynej uczennicy, która odpowiedziała na zaproszenie- Oli Ołdak.
Eli Orzechowskiej (choć jej nie było) za chleb Norwidowski.

I gościom z daleka: Izie z LO im księcia Poniatowskiego w Warszawie, koleżance Łazarza.
Naszym przyjaciołom Małgosi i Piotrowi z Legionowa, Ani i Darkowi ze wspólnoty „na górce” w Legionowie. Nawet nie wiecie jakie to było dla mnie ważne znowu was zobaczyć i przez chwilę porozmawiać. Darek przywiózł stare zdjęcia z czasów wędrówek z ojcem Andrzejem. To było tak dawno, a jakby dziś. To co prawdziwe, budowane na mocnych fundamentach wiary nigdy nie mija.

Ojciec Madej pobłogosławił dziś nasz projekt - Obywatelski Uniwersytet Równiny Wołomińskiej. Ma on być w swoich założeniach miejscem spotkania świata nauki i świata wsi. Chcemy, aby one się przenikały. Są nam potrzebni mądrzy ludzie z zewnątrz. Oni przynoszą nam nie tylko wiedzę, dzięki nim możemy się zmieniać. „A pierwszym nauczycielem ma być Jezus, przemawiający z katedry krzyża” jak mówił dziś ojciec Andrzej.

Nękały mnie ostatnio różne myśli, zwątpienia, smutki. Wzbierała złość na ludzki fałsz, zło, nijakość, prywatę.
Dziś usłyszałam:
Nie oglądaj się za siebie, nie narzekaj, jesteś bogaty radością. Idź.

czwartek, 17 czerwca 2010

Przed końcem roku szkolnego.

Zbliża się koniec roku. Zupełnie nie mogę zrozumieć, dlaczego został przesunięty na koniec czerwca. Już dziasiaj większość nauczycieli i uczniów udaje, ze pracuje. No może tylko ci, którzy nic nie robili przez cały rok i teraz koniecznie chcą zaliczać i "wyciagają" się na ocenę dopuszczającą. Nauczyciele się denerwują, bo sytuacja w ostatnim tygodniu jest absurdalna. Przez cały rok dawaliśmy szansę: godziny wyrównawcze, ocenianie kształtujace, nacobezu, czyli dokładne kryteria tego, co będzie sprawdzane, czego dziecko ma się nauczyć. Zachęcanie, mobilizowanie, tłumaczenie, proszenie, spotkania z rodzicami. Wszystko na nic. Dopiero perspektywa pozostawienia ucznia na drugi rok, mobilizuje rodziców i ich samych. Wydzwaniają, proszą, ba, nawet uczą się z dzieckim. Przecież to nie ma sensu, co więcej, jest z gruntu demoralizujace. Demoralizuje samego ucznia, jego rodzica i w bardzo trudnej sytuacji stawia nauczyciela. Podważa reguły, które sami ustaliliśmy na początku roku. Słowo przestaje mieć znaczenie.

Jak rozwiązać ten węzeł gordyjski? Nie jestem zwolennikiem drugoroczności. Ale uważam, że to system powinien zdjąć z nauczyciela ten okropny ciężar dylematów moralnych, między sprawiedliwym ocenieniem lenistwa, gnuśności i nieróbstwa niektórych, a miłosierdziem i współczuciem. Nie wolno narażać nauczycieli (szczególnie w małych środowiskach) na naciski rodziców, szantaż, a jeśli temu nie ulegną, na obgadywanie, złorzeczenie i branie na tzw. języki.
Jeśli ulegają i przepychają do następnej klasy, uczą bylejakości, nieodpowiedzialności. Potem w zyciu dorosłym obserwujemy postawy "jakoś to będzie", byle sie prześliznąć.

Ci u "góry" też nie pomagają. Wprowadza się tyle zmian, zaskakuje nauczycieli, dyrektorów, różnymi rzeczami, jak choćby, nowe wzory świadectw na tydzień przed końcem roku szkolnego! Nikt jednak nie pomyśli, że drugoroczność powinna być zniesiona. Jest krzywdząca wszystkie zainteresowane strony, nie przynosi żadnego pożytku.

Jeszcze wiele mam uwag, ale o nich może jutro.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Zaproszenie do dyskusji

Pan Jacek Knap napisał komentarz do mojej wypowiedzi na blogu. Nie zamieścił go jednak na blogu, przysłał go tylko do mnie.
Uważam za swój obowiązek upublicznić go we właściwym miejscu, czyli na blogu. Nikt z nas nie jest doskonały. Ja też nie jestem nieomylna. Dlatego wszystkich mieszkańców zapraszam do dyskusji o demokracji i integracji w gminie. Tą drogą, z pomocą Internetu, wszyscy mogą uczestniczyć w naszej rozmowie, czytać, dyskutować, dla dobra Strachówki.

List p.Jacka:
"Temat: prośba o sprostowanie.
Witam
Z poczty tzw. "pantoflową " dowiedziałem się, że Pani na swoim blogu zamieściła tekst w pewnym fragmencie kontrowersyjny. Nie jestem czytelnikiem Pani blogu, znalezienie go zajęło mi sporo mego cennego czasu. Po przeczytaniu tekstu zamieszczonego z datą 10.06 2010r stwierdziłem osobiście, że faktycznie tekst ten jest bardzo
kontrowersyjny i stawia moją osobę w niekorzystnym świetle. Prośba moja jest taka, że jeśli Pani coś pisze na forum publicznym na mój temat to proszę pisać rzeczy sprawdzone, rzeczywiste i nie tworzące nie prawdziwego obrazu mojej osoby. W kwestii wyjaśnienia dla Pani wiadomości, to zaproszenie imienne na konferencję posiadałem,
potwierdzenie mego udziału organizatorom było wysłane, a mój sposób dojazdu na miejsce w tym momencie dla Pani nie powinien mieć już żadnego znaczenia. W tekście Pani pisze, że przez cały dzień nie zamieniłem z nikim z reprezentacji ani słowa, nawet grzecznościowego słowa "dzień dobry" , jest to ogromnym przekłamaniem. Rozmawiałem z wieloma ludźmi, zarówno z reprezentacji Strachówki jak i innych
miejscowości, już na samym początku konferencji kilka minut po przyjeździe busa z reprezentacją Strachówki podszedłem do sporej grupy osób, w której znajdowali się między innymi Wójt Gminy Strachówka, Sekretarz Gminy Strachówka, Pani Sołtys wsi Strachówka w celu przywitania się. O Pani obecności na konferencji nic nie wiedziałem, moje oczy Pani tam nie dostrzegły, jak by było inaczej na pewno bym nie
omieszkał się z Panią przywitać. W dalszej części Pani tekstu jest napisane, że jestem członkiem zarządu Stowarzyszenia Rzeczpospolita Norwidowska, jest to prawda, lecz czy Pani, z racji pełnienia w nim tak zaszczytnej funkcji powiadomiła mnie w jakiś sposób o zaproszeniu na konferencję, lub o zamiarach Stowarzyszenia? To raczej ja powinienem czuć się w takiej sytuacji dyskryminowany. Napisała Pani "To bardzo
smutne. Były reprezentowane jakieś dwie Strachówki," i to jest właśnie smutne, że takimi tekstami to Pani tak szeroko głosząca o pojednaniu ludzi, dzieli mieszkańców na "jakieś dwie", z czego jestem bardzo niepocieszony. Czytając ten tekst nachodzą mnie różne myśli. Zastanawiam się co z tym faktem dalej zrobić, lecz mam odrobinę nadziei że Pani pisząc te słowa nie miała na myśli nikogo tym urazić, a jeśli tak wyszło i ktoś poczuł się właśnie tak, to Pani spowoduje to, że to nieporozumienie zostanie wyjaśnione na Pani blogu.
Z poważaniem, Jacek Knap"


Każdy ma swoje odczucia. Ja, swoimi dzielę się otwarcie. Ma pan rację, nie jest moją intencją nikomu sprawiać przykrości, czy stawiać go w złym świetle. Opowiadam świat z mojego punktu widzenia. Staram się widzieć i być otwarta na każde dobro.
Gorąco i serdecznie zapraszam pana i wszystkich mieszkańców gminy na spotkanie, ze swej istoty najbardziej integracyjne, w sobotę, do kościoła na g.11.00. Na mszę świętą inaugurującą uniwersytet otwarty LGD Równiny Wołomińskiej, w której działają oba nasze stowarzyszenia.

z poważaniem, Grażyna

czwartek, 10 czerwca 2010

Po konferencji

Byłam dzisiaj na konferencji "Przyszłość mazowieckich organizacji pozarządowych na wsi".
Wyruszylismy całą grupą spod urzędu gminy; panie z KGW z Równego z Hanią Wronką, Robert Przesmycki, Ania Gołoś - kierownik biblioteki, Ela Orzechowska- kierownik GOPS, Marysia Ołdak - sekretarz gminy i wójt. Wiózł nas Piotr Orzechowski - przewodniczacy rady gminy. Wszyscy brali, biorą udział w programie PPWOW.

Zostaliśmy zaproszeni przez panią Basię Pędzich, rejonowego koordynatora programu. Potwierdzenia naszego udziału wysyłała organizatorom pani sekretarz, jako koordynator gminny. Organizowała wspólny wyjazd reprezentacji gminnej.
Na miejscu okazało się, że są jeszcze inni przedstawiciele naszej gminy, ze Stowarzyszenia Przyjaciół Strachówki - pan Jacek Knap i Sylwester Ołdak. Przyjechali oddzielnie. Przez cały dzień nie zamienili z nami ani słowa, nawet grzecznościowego "dzień dobry".

To bardzo smutne. Były reprezentowane jakieś dwie Strachówki, na podsumowaniu kończącego się programu integracji społecznej!

Mam trochę pretensji do siebie, że nie umiałam wznieść się ponad tę sytuację i nie ukłoniłam się im pierwsza, w końcu pan Jacek jest też członkiem zarządu Stowarzyszenia Rzeczpospolita Norwidowska. Czyżby o tym zapomniał?

Z "Atlasu mazowieckich organizacji pozarządowych", wydanym na dzisiejszą okoliczność, dowiedziałam się, że Stowarzyszenie Przyjaciół Strachówki uzyskało dofinansowanie z urzędu marszałkowskiego na dwa projekty. Serdecznie, szczerze gratuluję. A liderów stowarzyszenia zapraszam do współpracy.

Konferencja była całkiem ciekawa. Najbardziej podobał mi się występ przedszkolaków z ośrodków przedszkolych. Świetnie zaprezentowało sie KGW z Równego. Jestem pod wrażeniem i z podziwem patrzę na współpracę KGW i OSP w Równym. Jest pani prawdziwym liderem pani Haniu!

wtorek, 8 czerwca 2010

Z rana

Kolejny dzien się zaczął, już o piatej. Siedze przed komputerem. Trochę zaległej pracy, nowe wnioski do MJWPU. Nie wiem, czy coś z tego wyjdzie. Chciałabym, bo projekt "Przedszkolaki na starcie", to był strzał w dziesiątkę. Ktoś z boku mógłby stuknąć się w czoło i zapytać, po co ci to? Przecież to ogrom pracy. To godziny siedzenia przed komputerem i myślenia, że aż głowa paruje. Ale jeśli zostawię, odpuszczę, to czy ktoś inny to zrobi?

Urząd marszałkowski rozpisał konkurs na zajęcia pozalekcyjne z matematyki, informatyki i języka angielskiego, na lata 2010-2012. To jakaś szansa, żeby było ciekawiej w szkole. Zaproponowałam nauczycielom, żeby spróbowali opracować wniosek. Znają potrzeby dzieci, mają wiedzę, a dodatkowe zajęcia to także możliwość uczciwego dorobienia do pensji. Bez odzewu. Czy mają więcej pracy? Czy mają więcej obowiązków, czy może większe rodziny?

Trzeba być niespokojnym duchem, żeby zmieniać świat.

niedziela, 6 czerwca 2010

Irytacje

Mój Bóg jest Bogiem prostoty, zwyczajności. Jest dobry, bliski. Jest Przyjacielem, Towarzyszem w drodze. Jest miłością, moją miłością. Jest mój. On dał mi wolność. W wolności przychodzę do Niego i po Niego. w wolności staję przed Nim z powagą, z radością, z szacunkiem, z całą moją małością, a jednocześnie miłością, taką na jaką mnie stać. Dlaczego jestem jej pozbawiana w kościele. W kościele, który przez tyle lat był moim drugim domem, a właściwie pierwszym. Kościół z jego pięknem, odsłoniętym tabernakulum, pięknym papieskim krzyżem, odsłoniętym ołtarzem bez drewnianych, starych klęczników. Rozbrzmiewały pieśni ujmujące treścią, kanony. W imię czego mam przeżywać irytacje, denerwować się i zmagać z... . Chcę być wierna sobie i takiemu kościołowi jaki poznałam przy ojcu Andrzeju Madeju, i takiemu, którego szukam.

To czego chciałabym dla swoich dzieci, to aby miały odwagę stawać w prawdzie i bronić swoich przekonań i poznali ludzi, którzy im w tym pomogą.

sobota, 5 czerwca 2010

wizyta

Dzisiaj nasz dom rozbrzmiewał pięcioma językami. Przyjechał Edward, nasz przyjaciel z Belgii, z Franzem katechetą, od któego kilka lat temu dostaliśmy mercedesa. Bałam się trochę tej wizyty, bo dom stary, warunki takie sobie, a teraz doszło jeszcze straszliwe błoto, woda i brak drogi. Okazało się, że lęki były niepotrzebne. Wszystko potoczyło się zupełnie naturalnie. Jak byśmy znali się od dawna. Nawet nieznajomość jakiegokolwiek obcego języka tak bardzo nie przeszkadzała. Edward mówi i rozumie po polsku, Józef mówił po francusku, Jasiek i Franz na przemian po angielsku i włosku. I tak mieszając języki, troche tłumacząc trochę nie, rozmawialiśmy. Tam, gdzie jest Pan Bóg, język nie ma znaczenia. W wieczornej modlitwie byliśmy jednym kościołem. Szkoda, ze jutro rano muszą jechać dalej i nie będzie okazji być razem na Mszy świętej w Strachówce. Jesteśmy jednym kościołem, powszechnym, we Francji, Belgii, Polsce.