piątek, 31 sierpnia 2012

Monte Casino, Palestrina, Castel Gandolfo i powrót do domu


Monte Cassino Środa 22 sierpnia

Dziś odrobinę dłużej spliśmy. Po dwóch tak intensywnych i męczących dniach trudno było dobudzić dzieciaki i młodzież. Zaraz po śniadaniu zapakowaliśmy się do autobusu. Cóż za zdziwienie, kiedy okazało się, że kierowcą jest kobieta i to w dodatku Polka. Przesympatyczna pani Kasia od kilkunastu lat mieszkająca we Włoszech, jeździ na turystycznych trasach. Dziś zawiezie nas, ojca Antonello i jeszcze czterech Włochów na Monte Cassino. W życiu nie widziałam tak pięknych krajobrazów. Pod czystym błękitnym niebem roztaczał się widok hen po horyzont gór u podnóża których rozłożyły się miasta i miasteczka. Droga wiła się serpentyną wokół wzgórza. Wznosiliśmy się wyżej i wyżej, aż na sam szczyt do klasztoru. Założył go w VI wieku (jak kilka innych na okolicznych wzgórzach) św. Benedykt.
W czasie II wojny światowej klasztor został zbombardowany przez aliantów, którzy myśleli, że są tam Niemcy. Ocalały tylko podziemia. W czasie bombardowania zdarzył się cud. Bomba, która upadła przy grobie św. Benedykta nie wybuchła. Ocalał grób, płyta nagrobna. Ścienne malowidła w klasztorze opowiadają o życiu świętego. W podziemu jest skała, z którą związane są dwie legendy. Pewnego dnia to klasztoru przyszedł żebrak prosząc o trochę oliwy. Jeden z braci odpowiedział mu, że właśnie się skończyła i bracia sami nie mają. Nie było to prawdą, ponieważ została ostatnia butelka. Kiedy dowiedział się o tym św. Benedykt rzucił butelkę o skałę. Ta nie rozbiła się, ale zrobiła w niej okrągłe wgłębienie. W skale jest jeszcze odcisk przedramienia św. Benedykta, który pisząc regułę zakonu opierał się o skałę.
Gdzieś na sąsiednim wzgórzu mieszkała siostra bliźniaczka św. Benedykta, która również była zakonnicą. Św. Scholastyka założyła żeńską gałąź benedyktynów, Benedyktynki. Kiedy umarła do św. Benedykta przyfrunęła gołąbica. Święty zrozumiał, że jego siostra odeszła do Boga. To oczywiście tylko legendy, ale one najdłużej zostają w pamięci.
Klasztor jest piękny, utrzymywany ze środków prezydenta Włoch, który często tam przebywa. Mieszka w nim dwudziestu ojców. Na wzgórzu uprawiają winogrona, warzywa, owoce.
Z tarasów, w oddali widać polski cmentarz.
Po zwiedzeniu klasztoru ruszyliśmy w dół w przekonaniu, że zaraz autobus skręci w drogę prowadzącą do tego miejsca. Ale pani Kasia zjechała do miasta Cassino. Zatrzymaliśmy się w ośrodku Caritas, gdzie wolontraiusze czekali na nas z obiadem. Kolejnym punktem miał być spacer w centrum miasta, ale słysząc chyba nutę zawodu i żalu w naszych głosach z powodu pominięcia cmentarza, po obiedzie z powrotem wjechaliśmy na wzgórze. W ciszy szliśmy aleją prowadzącą na cmentarz. Z daleka widać było ogromnego, białego orła, rzędy krzyży i dwie flagi włoską i polską. Po głowie natarczywie krążyły mi słowa piosenki o „czerwonych makach na Monte Casino, które zamiast rosy piły polską krew, po których szedł żołnierz i ginął lecz od śmierci silniejszy był gniew. Przeszły lata i wieki przeminą pozostały ślady dawnych dni i tylko maki na Monte Cassino czerwieńsze będą, bo z polskiej wzrosły krwi”. Trudno było opanować wzruszenie.

Zmordowani 40 stopniowym upałem, ale szczęśliwi wyruszyliśmy w drogę powrotną do Palestriny. To nie był jednak koniec programu. Po godzinnej jeździe autostradą zajechaliśmy do Parku Rozrywki w Valmontone. To był czas szaleństwa. Wszyscy rozpierzchli się po ogromnej przestrzeni. Młodzież (fantastyczna), z którą chodziłam namówiła mnie na jazdę Roll Caster kolejką pędzącą z zawrotną prędkością, obracającą fotelikami do góry nogami. Myślałam, że tego nie przeżyję. Był jeszcze zjazd łodziami do wody, górska kolejka, spadanie z wieży, pojedynek z potworami w lochach w okularach 5D na nosie. Na koniec przepiękna bajka „Mały książę” w wymiarze 5D, w sali jak planetraium. Tak bardzo było mi żal, że tego wszystkiego nie mogą zobaczyć nasze dzieci, a może kiedyś? W drodze powrotnej nie ustwało dzielenie się wrażeniami.


Relacja fotograficzna tutaj

Palestrina. Czwartek 23 sierpnia

Mogliśmy pospać do ósmej. Dziś jesteśmy w Palestrinie. Po śniadaniu z przewodnikiem poszliśmy do muzeum archeologicznego i świątyni starożytnej bogini obfitości Fortuny. I pomyśleć to miasto powstało w VII wieku przed Chrystusem, a my chodzimy po schodach i dotykamy kolumn, które pamiętają jego mieszkańców.
Idziemy mlowniczymi, wąskimi uliczkami do pałacu rodziny Barberini, w którym znajduje się muzeum. Tam najbardziej podobała mi się przepiękna mozaika opowiadająca o Egipcie, z czasów, kiedy został podbity przez Cesarstwo Rzymskie, szyszki nagrobne (przypisane mężczyznom) i kobiece głowy z pogańskich grobów przed Cesarstwem, nagrobne tablice rzymskie. 
W jednej z gablot były miniaturowe części ludzkiego ciała wykonane chyba z gliny lub innego materiału; nos, wątroba, serce, zęby itd. Po co zostały wykonane przed tysiącami lat? Otóż był to sposób na ludzkie doligliwości. Starożytni kupowali miniaturkę część swojego ciała, w której odczuwali dolegliwość i przynosili ją w ofierze do świątyni, wierząc, że bogini Fortuna ją uzdrowi. Przychodzili także do wyroczni, by poznać swoją przyszłość. Do studni, która się zachowała i którą widzieliśmy starożytni spuszczali małe dziecko. We wgłębieniach ścian znajdowały się tabliczki z wyrytym słowem. Dziecko wyciągało tabliczkę, a kapłanki wyjaśniały jej treść, która nigdy nie była oczywista.
Po obiedzie odpoczywaliśmy, pakowaliśmy walizki, przygotowywaliśmy się do pożegnalnej Mszy Świętej. W kościele Jezusa Zbawiciela byliśmy już godzinę przed mszą. Z Walentiną ćwiczyliśmy pieśni na Eucharystię. Była piękna, wzruszająca, polsko-włoska. Dziękując powiedziałam Włochom to, co leżało mi na sercu, że nie ma takich słów, żeby podziękować im za ich gościnność, otwartość, z którą nas przyjęli. Dzięki nim doświadczyłam kościoła Chrystusa, który nie ma granic, a wszyscy jesteśmy rodziną. Zabieramy ich w naszych sercach do Polski i na naszej ziemi czekamy na nich za rok.
Po uroczystej kolacji Włosi przygotowali wieczór karaoke, a nasza młodzież pokazała, że umie się wspaniale bawić.


Relacja fotograficzna tutaj

Castel Gandolfo Piątek 24 sierpnia

To już ostatni dzień. Wracamy do domu, ale jeszcze jedna niespodzianka. Włosi zabierają nas do Castel Gandolfo. Papież jest tam jeszcze na wakacjach. Zapewne nie wyjdzie i nie zobaczymy go, ale to zupełnie nie jest mi potrzebne. Wystarczy aż nadto, że zobaczyłam to miejsce, że pospacerowałam nad jeziorem, pochodziłam wąskimi uliczkami, posiedziałam w kawiarence przed balkonem, z którego w każdą środę pozdrawia przybywających turystów, pielgrzymów. Jeszcze chwilę pooddychałam gorącym powietrzem i napatrzyłam się, by na zawsze zapamiętać włoskie uliczki, włoską przyrodę, ludzi.
Samolot LOT-u wzbił się w powietrze.  Wracamy do domu.


Relacja fotograficzna tutaj

1 komentarz:

  1. O pożegnalnej Mszy Świętej. Pierwsza staje się ostatnią, a ostatnia pierwszą" - do czegoś kolejnego. Piszę tak ,bo byłem z Wamina pierwszej i pożegnalnej w Sulejówku, przed wyjazdem TAM. W kościele Jezusa Zbawiciela... ćwiczyliśmy pieśni na Eucharystię. Była piękna, wzruszająca, polsko-... którą nas przyjęli. Dzięki nim doświadczyłam kościoła Chrystusa, który nie ma granic, a wszyscy jesteśmy rodziną."

    I nic nie muszę prawie zmieniać, dodawać. W Sednie Sprawy stajemy się jedną... OSOBĄ! A to ci odkrycie, dzięki Twojemu wpisowi <3

    OdpowiedzUsuń