poniedziałek, 23 lipca 2012

Hiszpania

Wróciłyśmy z Hiszpanii. To znaczy ja i Renata. Była to wizyta studyjno-szkoleniowa na temat „Szkoła miejscem kształtowania kreatywności i proekologicznych postaw młodzieży”. Wyjazd zorganizowała LGD Stowarzyszenie „Kapitał -Praca-Rozwój” z Siedlec. Decyzja o wyjeździe zapadła w ciągu 10 minut, właściwie w ostatniej chwili, ale ze wszech miar była słuszna. Na swoim blogu podzielę się bardziej osobistymi wrażeniami, na stronie szkoły będzie bardziej merytorycznie.

W poniedziałek na lotnisku Okęcie czekała na nas młoda, bardzo sympatyczna dziewczyna Ania. Była naszym tłumaczem. Z każdą chwilą przybywało uczestników. Cała grupa liczyła 18 osób z szefem prezesem LGD „Kapitał-Praca-Rozwój” Jarkiem Superą. Już na lotnisku, czekając na samolot próbowaliśmy się integrować zabawą w zapamiętywanie imion. Niektórzy w ten sposób rozładowywali stres przed pierwszym w życiu lotem. Lecieliśmy tranzytem przez Paryż do Madrytu. To rzeczywiście było fantastyczne przeżycie. I choć dla mnie nie nowe, to bardzo poruszające. Najpierw sam start, potem wzbijanie się ku niebu i nabieranie wysokości. Miałam szczęście, siedziałam przy oknie i mogłam patrzeć jak wszystko; domy, drzewa, miasta, ludzie i sprawy stają się małe i odległe, wprost i w przenośni. Przede mną było błękitne niebo, białe obłoki, a w dole ziemia jakby kolorowa szachownica poprzecinana wstążkami rzek. Inna w północnej części Europy, inna pod hiszpańskim niebem. Ta była głównie pomarańczowo-brązowa. Niesamowity widok dwóch wielkich rzek, które łączą się ze sobą i wpadają do oceanu, albo góry jak pognieciona kartka papieru, autostrady, które nagle znikają w górskim tunelu, ocean nie mający początku ani końca i nie wiadomo, czy to jeszcze woda, czy już niebo.

W Madrycie wylądowaliśmy o 23:00. Stamtąd jeszcze 320 kilometrów atokarem do wsi Agramon, ośrodka La Escarihuela, który na trzy dni stał się naszym domem. Gospodrzem tego niezwykłego miejsca jest Jesus Dominques Cantero. Jesus był naszym przewodnikiem, towarzyszem wypraw, dbał, aby niczego nam nie brakowało.

Wtorek rozpoczął się od hiszpańskiego śniadania. Pyszna kawa, owczy ser, bez chleba tylko długie bułki. Potem oficjalne spotkanie z władzami gminy i lokalnego LGD. Wyjazd i zwiedzanie, po polsku powiedzielibyśmy muzeum geologicznego. Byliśmy pierwszą grupą, która obejrzała interaktywną ekspozycję. Oficjalne otwarcie dopiero we wrześniu. Po powrocie chwila przerwy, którą wykorzystałyśmy na spacer. Pierwsze zdziwienie, że o 14:00 w dzień nie ma żywej duszy na uliczykach, a wszystkie okna zasłonięte są żaluzjami. Nic dziwnego było 40 stopni. Cisza, piękne domy, palmy, drzewa mandarynkowe, kwiaty, a na horyzoncie góry. Kolejne zdziwienie kiedy usiedliśmy do obiadu. Na stole ziemniaczane chipsy, orzeszki, ser, wino, a gdzie obiad? Był ale inny, bez ziemniaków, z pieczonymi warzywami, rybą i oczywiście winem. A potem jeszcze wyjście na basen (?!), odkryty oczywiście, który znajduje się we wsi Agramon (700 mieszkańców) i wieczorny wyjazd do odległego o 5 km miasteczka Hellin. Mirek, ksiądz, który był z nami chciał odprawić Mszę Świętą. Nie udało się. Spóźniliśmy się chwilkę, dzięki temu msza była po hiszpańsku z polską „Barką" na koniec. A po powrocie znowu jedzenie. Późna i bardzo długa kolacja. Niekończące się rozmowy i salwy śmiechu. I noc gwiaździsta, gorąca, piękna. (cdn.)


Relacja  fotograficzna  z wyjazdu jest tutaj.

1 komentarz:

  1. "błękitne niebo, białe obłoki, ziemia jakby kolorowa szachownica. Inna w północnej części Europy, inna pod hiszpańskim niebem. Ta była głównie pomarańczowo-brązowa. Cisza, piękne domy, palmy, drzewa mandarynkowe, kwiaty, a na horyzoncie góry". Czysta poezja. W człowieku autor się rodzi, kochanie, całe życie, nieprawdaż! A ja mam przyjemność ciebie poczytać :)

    OdpowiedzUsuń