sobota, 24 kwietnia 2010

Lęki

Z samego rano zadzwonił redaktor Piotr Łoś z Radia dla Ciebie. Rozmawialiśmy na antenie o Vademecum: który to już raz, skąd pomysł, jak przekazywać i uczyć Norwida dzieci, o naszych ponad stuletnich korzeniach w Strachówce. Okropnie się stresowałam. Zawsze się denerwuję, gdy muszę powiedzieć coś publicznie. Wali mi serce i uciekają myśli. Wszyscy (nauczyciele) sądza, że jestem bardzo śmiała i świetnie daję sobie radę w publicznych wystąpieniach, jakże się mylą.

Kiedy mówię, że jestem bardzo nieśmiała nie dowierzają, wręcz śmieją się. Postrzegają mnie zupełnie inaczej. A może coś w tym jest.

Pamiętm, jak w czasie spotkań młodzieży w kaplicy, w kościele "na górce" Józef mówił, że naszym zadaniem jest wychodzenie do tych co przyszli po raz pierwszy. To nieważne, że się denerwujesz, że nie wiesz o czym rozmawiać. Człowiek obok może jest bardziej zagubiony niż ty. To twoje zadanie, by poczuł się dobrze.

Zostało mi to na całe życie.

Chciałabym, aby nasze dzieci, a szczególnie Zosia spotkała na swojej drodze takich ludzi. Martwię się o nią.

1 komentarz:

  1. Żono! Najukochańsza żoneczko, małżonko, małżowino itd.
    Ja tamtych słów i zachowań nie wymyśliłem. Tak nam mówili w Taize. Tak ćwiczyliśmy siebie na spotkaniach w kościele św. Aleksandra na pl. Trzech Krzyży.

    Moim mistrzem w przełamywaniu lęku przed publicznym wystąpieniem był Martial, missionair laique de Quebec, spotkany w Tours. I jego niebieskie, spokojne, wesołe oczy.
    "C'est tout naturel, n'est pas? Oui, c'est ça. On y va"

    Kocham cię. J'ai t'aime. I love you ;-)

    OdpowiedzUsuń