Drugi dzień rekolekcji i jakoś tak ... smutno, nijako, obco. Dlaczego? Przecież były dzieci, młodzież, przyszli nauczyciele (prawie wszyscy). Spowiedź. Spotkanie z Przyjacielem Chrystusem. Czy aby napewno? To tylko słowa, słowa słowa. Msza rutynowa, bez życia, bez radości.
Kazanie (?), nieprzygotowane łagodnie mówiąc. Dlaczego traktuje się młodych tak niepowaznie, jakby nie myśleli, infantylnie?
Dla kogo ten kościół? Kim w nim jesteśmy i po co? Jak wytłumaczyć własnym dzieciom, że Jezus to nie uciązliwy obowiązek, tradycja, Smętki śpiewane przez księdza (nie było organisty), byle jaka spowiedź w tłumie odstrasząją, zniechęcają. Widzę jak buntuje się Zosia, Hela. Z drugiej strony może powinnam wziąć mikrofon i sama śpiewać? Jak długo?
Jak pięknie było kiedy dzieci niosły dary, czytały (dziś tylko Natalka po mojej prośbie), kiedy była modlitwa powszechna. Czy księża nie widzą, że stracą tych, którzy dziś jeszcze przyszli, ale jutro powiedzą nie?
Dziękuję nauczycielom, że byli z dziećmi.
Dziękuję kochanie za głos sumienia. Jesteśmy z jednej mąki. Legionowskiej, madejowej, kodeńskiej... Mierzi nas miernota w życiu i w kościele. Ta druga chyba bardziej. Bo gdzie się uciec mamy, jeśli i kościół nas odpycha.
OdpowiedzUsuńCzy jeszcze ktoś się odezwie w tej milczącej krainie?
Boże, dziękuję za wielkie doświadczenia wiary i kościoła. I za sakramentalną żonę! :-)