niedziela, 30 października 2011

O zwykłym uśmiechu.

Niedziela. Jesień nas rozpieszcza. Ciepło, kolorowo, pięknie. Do domu przyjechała Hela. Upiekłyśmy ciasto. Wrócił Łazarz z Poznania. Po drodze zdążył zagrać w meczu piłki nożnej w Wołominie z Krzyśkiem, Piotrkiem i nie wiem z kim jeszcze. Stał na bramce, wygrali 5:3. Właściwie nie o tym chciałam napisać. Chciałam podzielić się nieoczekiwaną radością z mszy świętej. Za nim się zaczęła stałam przy drzwiach, co nie jest przyjemne, ale dzisiaj było jakoś inaczej. Uśmiechnęła się jedna pani, potem druga, ktoś jeszcze. Podeszłam do małego Franka, a właściwie jego mamy z pytaniem „może zaniósłby dary”. Wiedziałam, że jest trochę za mały, ale bardzo sympatyczny i rezolutny, więc może? Zawstydził się, przytulił do taty. Ten obrazek, ta krótka, miła wymiana zdań czyni wszystko bliższym, serdeczniejszym. A potem dziwczynki z pierwszej klasy chciały nieść dary w procesji i jeszcze poszły ze mną tuż przed ołtarz, i cały czas się uśmiechały. Takie milusińskie.
Jaka potęga tkwi w zwykłym uśmiechu.
A po mszy, przy wyjściu pani Natalia, cudowna „babcia” Natalia życzyła nam zdrowia. Tak po prostu, prawdziwie. Jak bardzo potrzebne są takie gesty, żeby wszystko było bardziej ludzkie i … Boże. Pan Bóg wtedy jest bardziej konkretny, uchwytny, uosobiony.

2 komentarze:

  1. No proszę, jaki ładny i serdeczny obrazek! A ludzie chcą nam przyprawić gęby, że my jesteśmy stetryczali (zwłaszcza ja) i tylko chcemy dokuczyć tej lub temu. A my chcemy przeżyć pełnię człowieczeństwa w bardzo malutkiej wsi z piękną historią i szansą dla wszystkich, którzy uwierzą :)

    "Jaka potęga tkwi w zwykłym uśmiechu!"

    OdpowiedzUsuń